W swoim tekście „Kilka pytań bez odpowiedzi" („Rzeczpospolita" z 6 czerwca 2019 r.) z którym żywo polemizuje zwarta grupka ekonomistów mBanku zaliczających się do zwolenników tezy o „wzroście na piątkę" („Wyrwij się z matrixa", „Rzeczpospolita" z 2 lipca 2019 r.), postawiłem kilka pytań po wstępnych danych GUS o naszym PKB w I kwartale. Te pytania zostały uznane przez stadko moich polemistów za wtórne, mącące, kontestujące statystykę publiczną, nie przybliżające nas do zrozumienia gospodarki.
Aż się ugiąłem w ogniu tak zmasowanej krytyki. Bo moi polemiści znają odpowiedzi na wszystkie pytania, a nawet jeśli nie znają, to zawsze mogą powiedzieć, że tradycyjne relacje między wieloma wskaźnikami, na jakich opiera się wnioskowanie makroekonomiczne podlegają zniekształceniom „w wyniku zmian strukturalnych". Zazdroszczę moim polemistom ich pewności. Bo ja jak czegoś nie wiem, to pytam. Oni, jak czegoś nie wiedzą – odpowiadają. To jednak spora różnica podejścia do zagadnień trudnych.
Dla porządku pozwolę sobie przypomnieć kilka moich pytań. I przytoczę na nie odpowiedzi pouczenia, które otrzymaliśmy od wszystkowiedzących.
Po pierwsze – pytałem skąd tak daleko idący rozjazd „twardych" danych zbieranych przez GUS i silnie z nimi kontrastujących negatywnych nastrojów w indeksach PMI w kraju. Odpowiedź kolegów z mBanku: PMI są do chrzanu, od lat nic nie mówią, przestały być indykatorem przyszłego stanu gospodarki, inne wskaźniki koniunktury są lepsze.
Zaraz, zaraz... czy to nie jest jednak kontestacja powszechnie obserwowanego i komentowanego na całym świecie wskaźnika nastrojów? I w ogóle, co to jest za wyjaśnienie? Czy ja gdzieś pisałem, że na bazie PMI należy prognozować wzrost gospodarczy? Poza wszystkim PMI wciąż relatywnie dobrze oddaje stan przemysłu. Ta korelacja nie została zdezaktualizowana przez tajemne moce. A przemysł jest ważny, bo recesja w przemyśle oznacza wzrost bezrobocia i spadek konsumpcji, bez których wzrost usług nie jest na dłuższą metę możliwy.