Zaproponowany przez minister Annę Zalewską system edukacji wydaje się rewolucyjny. To nie tylko likwidacja gimnazjów, ale także wydłużenie o rok – do czterech lat – edukacji wczesnoszkolnej. Z kolei czteroletnie liceum ma dać uczniowi więcej czasu na przygotowanie się do matury.

Oczywiście zaraz podniesie się lament, że reforma jest zła, że PiS dokonuje zamachu na doskonale funkcjonującą szkołę, że wielu nauczycieli straci pracę, że samorządy znów będą musiały wcielić w życie pomysły polityków itp. Argumentów będą setki. Była minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska (PO) już zdążyła określić propozycję PiS „szekspirowskim snem wariata".

Tymczasem prawda jest taka, że gimnazja nie spełniły swojej roli. Najlepiej wiedzą to nauczyciele, którzy przejmują uczniów w pierwszej klasie liceum. Ze szkołą średnią jest podobnie. Wykładowcy uniwersyteccy załamują ręce nad poziomem wiedzy studentów pierwszego roku. Śmiem twierdzić, że zdecydowana większość rodziców też uważa, iż obecny system edukacji jest zły...

I jeszcze jedna kwestia. Nad każdą reformą ręce załamują dorośli, którzy z obecnego systemu są zadowoleni, bo się do niego przyzwyczaili. W teorii i na papierze wiele mówią o tzw. dobru dziecka. Ale tak naprawdę nie jest ono dla nich ważne, liczy się wyłącznie ich interes.