Pamiętam, jak kłębił się w nim tłum prostych bab i goniących z pełnymi siatami sowieckich inteligentów, czerniawych Gruzinów i gości zza Kaukazu. Sprzedawano tu wszystko, pończochy z Polski, rybę i kawior z Astrachania, przyprawy i bibeloty z Zachodu. Kiedy w poszukiwaniu ducha Orientu odwiedziłem to miejsce przed kilku laty, na ladach królowała wyłącznie rąbanka z Polski i Litwy. Orient wyparował, za to ludzie mieli co jeść, więc było przynajmniej godnie. Wszystko dzięki małemu ruchowi granicznemu, który znieśliśmy przed rokiem.

Z MSW słyszę, że Kaliningrad się zbroi, więc ruchu przywrócić nie można. Czyżbyśmy się bali, że ktoś przewiezie przez granicę rakietę, albo wierzyli, że będą nas inwigilowali szpiedzy w strojach handlarzy rąbanką? Nawet z Bonda można się dowiedzieć, że służby działają inaczej. Myślę, że tak naprawdę Warszawą kieruje logika retorsji. Tracą zwykli ludzie po obu stronach granicy i gaśnie sprzyjający klimat dla polskich inwestorów w eksklawie. A dawny dumny Królewiec, miast rosyjskim Hongkongiem, staje się powoli Guantanamo.