Sytuacja gospodarcza ani w Polsce, ani na świecie nie jest na tyle klarowna, aby bez przyjęcia takiej narracji można sensownie dyskutować. Trudno jest na przykład na podstawie głównych wielkości makroekonomicznych w miarę jednoznacznie scharakteryzować sytuację koniunkturalną Polski, a używane często pojęcia „faza cyklu" czy „cykliczność" przestały być adekwatne ze względu na nieregularność współczesnych procesów gospodarczych. Gdy twierdzi się, że mamy przegrzanie koniunktury, to jest to bardzo przekonujące, jeśli posłużymy się danymi z rynku pracy, ale zdecydowanie mniej patrząc na dane dotyczące inflacji (również na rynku aktywów) oraz bilansu na rachunku bieżącym i kursu walutowego.
Oczywiście trzeba próbować uwzględnić problem opóźnień, kumulatywność i inercję pewnych procesów, ale diagnoza jest trudna. Wynika to w dużej mierze z oddziaływania głębszych procesów w gospodarce światowej (globalizacji, zmian technologicznych i demograficznych), które utrudniają określenie, jak trwała okaże się „nowa normalność", szczególnie w postaci wyraźnie niższych stóp procentowych równowagi. Co istotne, gdyby te niskie stopy miały się utrzymać, to mniejsze byłoby ryzyko kumulacji długu publicznego.
W takiej sytuacji korzystne dla przyszłych pokoleń mogłyby też być finansowane długiem publiczne inwestycje (np. infrastrukturalne), oczywiście jeśli decyzje rządu nie zaburzałyby w istotny sposób rynkowego mechanizmu alokacji. Co jednak, jeśli światowe stopy wrócą na poprzedni wyraźnie wyższy poziom lub gdy z Polski zacznie nagle uciekać kapitał wystraszony niespójną polityką rządu i NBP będzie musiał zareagować silnym wzrostem stóp krajowych?
Dobrze byłoby wiedzieć, jak premier rządu ocenia stan gospodarki. Część znanych polskich ekonomistów podkreśla w wypowiedziach, że zarówno on, jak i wielu innych polityków obozu władzy traktuje gospodarkę w cyniczny sposób. U podstaw takiej opinii leży jednak optymistyczne założenie, że politycy ci rozumieją zagrożenia wynikające z podejmowanych przez siebie decyzji i w pewnym momencie potrafią się zatrzymać i nie dopuszczą do prawdziwej katastrofy gospodarczej.
Argumenty premiera pod lupą
Moim zdaniem sytuacja jest dużo poważniejsza, ponieważ cynizm nie wyklucza ignorancji i w efekcie może powstać prawdziwie wybuchowa mieszanka. Przyjrzyjmy się bowiem, jaki obraz gospodarki rysuje nam premier w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" i jaką politykę nam proponuje. Kluczowe są tu następujące fragmenty: „Doszedłem do wniosku, że właśnie klasyczny impuls antycykliczny jest najlepszym działaniem" (...) „Zwiększamy wydatki, gdy wymaga tego sytuacja. To jest właściwe posunięcie makroekonomiczne" (...) „Państwo nie ma lepszego narzędzia niż stymulacja finansowa".
Chciałbym to skomentować w następujący sposób. Otóż wydaje się, że w tej i w innych swoich publicznych wypowiedziach premier próbuje podeprzeć się teorią Keynesa. Pomińmy już niefortunne użycie w tym kontekście słowa „klasyczny" czy utożsamianie polityki fiskalnej (budżetowej) z finansową. Najważniejszy błąd polega na tym, że w warunkach rekordowo niskiego bezrobocia „piątka" jest jednoznacznie uznaniowym działaniem procyklicznym, a nie antycyklicznym.