Pod koniec XX wieku globalny rynek internetowy liczony był w setkach milionów osób (300 mln osób w 1999 r.). Na koniec 2014 r. było to już blisko dziesięć razy więcej, bo aż 2,8 mld osób, a w perspektywie kolejnych sześciu lat ta liczba ma wzrosnąć do 4 mld ludzi. To oznacza, że wkrótce połowa globalnej populacji będzie online.
Coraz więcej ludzi kupuje produkty i usługi przez internet. W samych Stanach Zjednoczonych w 2014 r. wydano online 350 mld dolarów. W porównaniu ze słynnym 1999 r. rynek zakupów w sieci w USA urósł aż 15-krotnie. Mimo takiej dynamiki przychody e-commerce nadal stanowią zaledwie 6 proc. przychodów detalicznych w tym kraju. W Chinach mamy ponad 350 mln osób kupujących przez internet i prawie miliard korzystających z telefonów komórkowych.
Rachunek korzyści i strat
Sprzyjające otoczenie rynkowe przełożyło się na kondycję firm technologicznych i internetowych budujących swoją bazę klientów na użytkownikach internetu. Dziś to w zdecydowanej przewadze solidne biznesy generujące zdrowe przepływy gotówkowe i osiągające pozytywne wyniki operacyjne. To modele biznesowe, które już nie tylko skutecznie rozbudowują swoją bazę klientów, ale również efektywnie monetyzują dostarczane im treści.
Kiedy w kwietniu 2012 r. Facebook zapłacił za Instagram okrągły 1 mld dol., wielu analityków łapało się za głowy i mówiło o bańce internetowej. Dziś Instagram ma 400 mln użytkowników. To ponad dziesięć razy więcej, niż gdy kupował tę firmę Facebook. Ma też zanotować w tym roku około 600 mln dol. wpływów z reklam.
Ogromne zyski wypracowują dla swoich udziałowców takie firmy jak Amazon, Apple, Google, Alibaba czy Facebook, najlepiej kojarzone z nową erą spółek technologicznych. Znacznie częściej pokazują zyski również mniejsze biznesy, na poziomie start-upów czy etapu wzrostu. Odsetek firm technologicznych, które nie wychodzą nad kreskę, liczy się dziś w kilku–kilkunastu procentach. Gdy pękała pierwsza bańka internetowa, rentowność była raczej wyjątkiem niż regułą.