Cyfrowa gospodarka nabiera rozpędu

Zawrotne wyceny spółek technologicznych tylko pozornie przypominają sytuację z przełomu XX i XXI wieku. Podstawy tego zjawiska dzisiaj są zupełnie inne.

Publikacja: 19.01.2016 20:00

Cyfrowa gospodarka nabiera rozpędu

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski Krzysztof Skłodowski

Pod koniec XX wieku globalny rynek internetowy liczony był w setkach milionów osób (300 mln osób w 1999 r.). Na koniec 2014 r. było to już blisko dziesięć razy więcej, bo aż 2,8 mld osób, a w perspektywie kolejnych sześciu lat ta liczba ma wzrosnąć do 4 mld ludzi. To oznacza, że wkrótce połowa globalnej populacji będzie online.

Coraz więcej ludzi kupuje produkty i usługi przez internet. W samych Stanach Zjednoczonych w 2014 r. wydano online 350 mld dolarów. W porównaniu ze słynnym 1999 r. rynek zakupów w sieci w USA urósł aż 15-krotnie. Mimo takiej dynamiki przychody e-commerce nadal stanowią zaledwie 6 proc. przychodów detalicznych w tym kraju. W Chinach mamy ponad 350 mln osób kupujących przez internet i prawie miliard korzystających z telefonów komórkowych.

Rachunek korzyści i strat

Sprzyjające otoczenie rynkowe przełożyło się na kondycję firm technologicznych i internetowych budujących swoją bazę klientów na użytkownikach internetu. Dziś to w zdecydowanej przewadze solidne biznesy generujące zdrowe przepływy gotówkowe i osiągające pozytywne wyniki operacyjne. To modele biznesowe, które już nie tylko skutecznie rozbudowują swoją bazę klientów, ale również efektywnie monetyzują dostarczane im treści.

Kiedy w kwietniu 2012 r. Facebook zapłacił za Instagram okrągły 1 mld dol., wielu analityków łapało się za głowy i mówiło o bańce internetowej. Dziś Instagram ma 400 mln użytkowników. To ponad dziesięć razy więcej, niż gdy kupował tę firmę Facebook. Ma też zanotować w tym roku około 600 mln dol. wpływów z reklam.

Ogromne zyski wypracowują dla swoich udziałowców takie firmy jak Amazon, Apple, Google, Alibaba czy Facebook, najlepiej kojarzone z nową erą spółek technologicznych. Znacznie częściej pokazują zyski również mniejsze biznesy, na poziomie start-upów czy etapu wzrostu. Odsetek firm technologicznych, które nie wychodzą nad kreskę, liczy się dziś w kilku–kilkunastu procentach. Gdy pękała pierwsza bańka internetowa, rentowność była raczej wyjątkiem niż regułą.

Rosnące zyski motorem wzrostu wycen

Niektórzy obserwatorzy rynku podkreślają, że pierwszą i najważniejszą przesłanką nadchodzącej bańki spekulacyjnej jest wycena spółek mocno oderwana od wartości ich aktywów. Z jednym faktycznie trzeba się zgodzić – że wyceny spółek internetowych pokaźnie wzrosły.

Jak wyliczyła firma KPCB, w maju 2015 r. wycena 15 największych spółek internetowych notowanych na amerykańskiej giełdzie wynosiła ponad 2,4 bln dol., podczas gdy w 1995 r. wartość podobnych podmiotów wynosiła „zaledwie" 17 mld dol. Ale w tym samym czasie jeszcze szybciej rosły ich zyski.

Dzięki temu tak popularny wśród inwestorów wskaźnik P/E dla skupiającego spółki technologiczne indeksu S&P IT jest dziś na dużo bezpieczniejszym poziomie (16,1 na koniec 2014 r.) niż w roku poprzedzającym pęknięcie bańki internetowej (39 na koniec 1999 r.).

Zatem informacja, że indeks S&P IT jest obecnie na zbliżonym poziomie jak w czasie bańki dotcomowej, robi wrażenie tylko przy powierzchownej analizie. Tym razem bowiem motorem zwyżek spółek internetowych są ich rosnące zyski, a nie bardzo optymistyczne mnożniki P/E.

Business Insider opublikował ostatnio informację o 50 największych tzw. unicornach, czyli start-upach technologicznych, których wycena wyniosła magiczny 1 mld dol. lub przekroczyła ten próg. Ich skumulowana wartość wynosi 486 mld dol., a łączny zysk netto wszystkich podmiotów wynosi zero. Zatem potencjał wzrostu jest jednoznaczny. Jednak zawsze trzeba pamiętać, że każdy sektor ma swoją cykliczność.

W poszukiwaniu jednorożców

W 15 lat po bańce internetowej znajdujemy się w zupełnie innej rzeczywistości. Co prawda media technologiczne i finansowe nadal z lubością rozpisują się o unicornach, ale są to firmy o zupełnie innym profilu ryzyka, dalekim od gry spekulacyjnej.

Przede wszystkim dzisiejsze spółki internetowe opierają swoją działalność na silnie rozbudowanej infrastrukturze i sprawdzonych na wielu rynkach geograficznych modelach biznesowych. Charakteryzują się też silnymi strukturami finansowymi. Ci inwestorzy, którzy rozumieją ten proces i odpowiednio wcześniej zajęli pozycję inwestycyjną z ekspozycją na aktywa spółek internetowych i technologicznych, już dziś zacierają ręce.

Autor jest prezesem, partnerem zarządzającym i akcjonariuszem (ponad 15 proc. akcji) notowanej na giełdzie spółki Private Equity Managers, zarządzającej funduszami specjalizującymi się w inwestycjach w przedsiębiorstwa tzw. cyfrowej gospodarki z regionu Europy Środkowej i Wschodniej. Doświadczenie zdobywał w bankowości (Bank Handlowy w Warszawie, Pekao, Alior Bank), w PKN Orlen, a także w pracy naukowej na Uniwersytecie Warszawskim.

Pod koniec XX wieku globalny rynek internetowy liczony był w setkach milionów osób (300 mln osób w 1999 r.). Na koniec 2014 r. było to już blisko dziesięć razy więcej, bo aż 2,8 mld osób, a w perspektywie kolejnych sześciu lat ta liczba ma wzrosnąć do 4 mld ludzi. To oznacza, że wkrótce połowa globalnej populacji będzie online.

Coraz więcej ludzi kupuje produkty i usługi przez internet. W samych Stanach Zjednoczonych w 2014 r. wydano online 350 mld dolarów. W porównaniu ze słynnym 1999 r. rynek zakupów w sieci w USA urósł aż 15-krotnie. Mimo takiej dynamiki przychody e-commerce nadal stanowią zaledwie 6 proc. przychodów detalicznych w tym kraju. W Chinach mamy ponad 350 mln osób kupujących przez internet i prawie miliard korzystających z telefonów komórkowych.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację