Związki metropolitalne – źródło konfliktów
prof. dr hab. Tadeusz Markowski, przewodniczący Komitetu Przestrzennego Zagospodarowania Kraju PAN
Ustawa o związkach metropolitalnych wprowadzająca możliwości tworzenia wielozadaniowych związków o charakterze funkcjonalnym z osobowością prawną jest generalnie ideą słuszną, poszerza bowiem dotychczasowe możliwości tworzenia związków celowych przez samorządy terytorialne, chociaż na szczególnych zasadach. Aktem tym przechodzimy od ponad 10-letniej debaty na temat delimitowania i zarządzania obszarami metropolitalnymi do testowania realnego przepisu prawnego. Trzeba przypomnieć, że podstawą wywołanej dyskusji o obszarach metropolitalnych w Polsce była i jest ustawa o zagospodarowaniu przestrzennym z 2003 roku wprowadzająca swego czasu obowiązek wyznaczenia metropolitalnych obszarów w Koncepcji przestrzennego zagospodarowania kraju. Ten zapis miał na celu opanowanie procesów rozlewania się miast metropolitalnych na sąsiednie gminy. Od tej pory sprawa obszarów metropolitalnych nabrała znaczenia politycznego – w wymiarze przestrzennym, ustrojowym, organizacyjnym i eksploatacyjnym.
Zapoznając się z ustawą, można odczytać, iż do najważniejszych zadań związku będzie należało opracowanie metropolitalnego ramowego studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego, a związek otrzymuje skuteczne narzędzie koordynacji rozwoju przestrzennego. Można zatem odnieść wrażenie, że spełniają się wreszcie intencje autorów aktu legislacyjnego z 2003 roku o zagospodarowaniu przestrzennym. Moim zdaniem jest to wiara bezpodstawna. Oczekiwanie, że przez utworzenie związków metropolitalnych uda się opanować sprawy niekontrolowanego rozlewania się urbanizacji bez uporządkowania systemu aktów prawa dotyczącego całej sfery gospodarki przestrzennej (w tym ustawy o gospodarce nieruchomościami, systemu podatków i opłat od nieruchomości i innych opłat urbanistycznych) jest dużą naiwnością.
Nadanie osobowości prawnej związkowi metropolitalnemu i przypisanie mu kompetencji do opracowania i uchwalenia metropolitalnego studium niewiele zmieni w polskiej rzeczywistości. Moim zdaniem studium metropolitalne, na tle wadliwych skutków obecnego systemu funkcjonowania gospodarki przestrzennej, pogłębi raczej rozmiary patologii i wręcz pogorszy stan ładu przestrzennego. Równie dobrze to zadanie mógłby wykonywać szczebel wojewódzki (tego zadania nie udało się uporządkować w trybie korekty ustawy o zagospodarowaniu przestrzennym) w odniesieniu do planowania wojewódzkiego.
Zmiany w ustawie o zagospodarowaniu przestrzennym wymuszone ustawą o związkach metropolitalnych są zmianami porządkującymi sprawy od strony formalnej, pozostawiając wszelkie słabości obecnego systemu planowania i jego totalnej nieskuteczności. Nie ma żadnych podstaw do przyjęcia założenia, że studium obszaru będzie miało jakiekolwiek wpływy na decyzje jednostek samorządu terytorialnego (JST), jeśli obecnie takiego wpływu na JST i stan ładu przestrzennego nie ma plan zagospodarowania przestrzennego województwa. W czym pozycja związku metropolitalnego miałaby być silniejsza od samorządu wojewódzkiego i urzędu marszałkowskiego w zakresie planowania przestrzennego?
Siła sprawcza dokumentów planistycznych – które nazywamy aktami kierownictwa wewnętrznego, tj. planu zagospodarowania przestrzennego województwa i studium gminnego w sytuacji, kiedy utrzymujemy w systemie pozwoleń na zabudowę tak powszechnie krytykowane warunki zabudowy – jest de facto żadna. Wszelkie badania i raporty pokazują olbrzymie ekonomiczne i społeczne koszty narastającego chaosu przestrzennego. Nie zamierzam tu wypowiadać się co do kierunków niezbędnych zmian w systemie gospodarki przestrzennej, bo nie jest to celem niniejszej wypowiedzi, ale widząc silną presję wywieraną na decydentów, aby utrzymać warunki zabudowy przy obowiązującej fakultatywności planowania miejscowego i słabości studium – można antycypować z dużym prawdopodobieństwem, jakie będą zachowania gmin wchodzących w skład obszaru metropolitalnego.
Gminy będą nadal motywowane do konkurowania o mieszkańców i podatki z miastem centralnym kosztem jego bazy ekonomicznej. Instrumentami tej społecznej i kosztownej w długim okresie gry o swoje wąsko pojęte interesy będzie podtrzymywanie możliwości odrolnienia gruntów i wydawanie warunków zabudowy poza systemem planistycznym. A więc studium metropolitalne wywoła tylko pozorne (ale kosztowne) ruchy dostosowawcze w ramach systemu dokumentów planistycznych w gminach w oderwaniu do realnych procesów. Jednoczenie nasili opór właścicieli gruntów i administracyjny przed reformą systemu planowania.
Jeśli studium metropolitalne nie będzie wiążącym aktem w zakresie zamiany przeznaczenia terenów na cele urbanizacji (czyli kształtujące metropolitalny system osadniczy, a nie tylko koncentrowało się na lokalizacji inwestycji celu publicznego o charakterze metropolitalnym), to jego opracowywanie nie będzie miało sensu. Moim zdaniem dywersyjna gra o lokalne interesy w sferze gospodarki przestrzennej (tj. przyciąganie mieszkańców z miasta centralnego) w ramach istniejącego systemu podatkowego będzie na obszarach metropolitalnych kontynuowana. Nie uda się tego opanować i rozstrzygnąć w wyniku porozumienia partnerów związku na rzecz opracowania studium kierunkowego. Będą to pozorowane działania. Niezbędna jest tutaj ingerencja podmiotu reprezentującego interesy regionalne, a nawet krajowe. Obecny system planistyczny tego nie zakłada poza ogólnikowymi stwierdzeniami o uwzględnianiu (inwestycji i ustaleń) w planach o charakterze aktów kierownictwa wewnętrznego.
Gminy w związkach metropolitalnych staną się cichymi zwolennikami warunków zabudowy, czyli zwolennikami systemu budowania poza planami zagospodarowania przestrzennego. Ponadto pojawi się dodatkowe źródło konfliktu między prezydentem największego miasta a przewodniczącym związku.
Sklepy wielkopowierzchniowe bez niedomówień
Zuzanna Tokarzewska-Żarna, radca prawny, specjalistka z zakresu lokalizacji wielkopowierzchniowych obiektów handlowych, radna rady osiedla w Szczecinie
11 listopada 2015 r. weszła w życie ustawa o zmianie ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, która uzupełniła u.p.z.p. o postanowienie, że lokalizacja obiektów handlowych o powierzchni sprzedaży powyżej 2000 mkw. będzie musiała być przewidziana w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego. Dopełnieniem nowelizacji była kolejna zmiana w zakresie art. 10 ust. 2 pkt 8 u.p.z.p., wprowadzona ustawą o rewitalizacji, która weszła w życie 18 listopada 2015 r., polegająca na uchyleniu obowiązku określania w studium obszarów rozmieszczenia obiektów handlowych o powierzchni sprzedaży powyżej 400 mkw.
Celem nowelizacji jest usunięcie luki prawnej powstałej po wydaniu przez TK wyroku z 8 lipca 2008 r., K 46/07, w którym TK orzekł, że ustawa z 11 maja 2007 r. o tworzeniu i działaniu wielkopowierzchniowych obiektów handlowych jest niezgodna z art. 2, art. 20 i art. 22 Konstytucji RP.
Uchylona ustawa zmieniła w art. 10 ust. 2 pkt 8 u.p.z.p. powierzchnię sprzedaży z 2000 na 400 mkw. Zmiana ta, po stwierdzeniu przez TK niezgodności ustawy z Konstytucją RP, także nie powinna obowiązywać.
W uzasadnieniu pierwszej z ww. nowelizacji wskazano, że stosowanie przepisu art. 10 ust. 2 pkt 8 u.p.z.p. wymagało dokonania wykładni celowościowej oraz analizy w zakresie skutków czasowych wyroków TK. Orzecznictwo w tym zakresie było niejednolite.
Powstała luka prawna nie mogła być zastępowana linią orzeczniczą, a winna zostać naprawiona poprzez wprowadzenie jednoznacznej normy, w myśl zasady poprawnej legislacji, wywodzącej się z art. 2 Konstytucji RP.
Nowelizacje wzbudzają kontrowersje zwłaszcza u lokalnych przedsiębiorców. Wprowadzenie w obecnym wymiarze granicy wielkości powierzchni sprzedaży determinującej reżim prawny w praktyce będzie obejmować hipermarkety i galerie handlowe. Gminy stracą instrument kontroli ekspansji popularnych marketów o powierzchni 500 do 1500 mkw.
Już na szczeblu rad osiedli zaobserwować można dwa przeciwne lobby, na rzecz lokalnych sklepów oraz budowy dyskontów nieprzekraczających 1500 mkw.
Pierwszą grupę reprezentują zwykle ludzie zamożni oraz mieszkańcy bezpośrednio związani z lokalnymi przedsiębiorcami. Przeciwna grupa to zwykle ludzie na dorobku, ludzie starsi, niezmotoryzowani. O ile wydaje się, że należy wspierać lokalne firmy, o tyle konieczne jest zastanowienie się, czy brak dyskontu na danym osiedlu nie powoduje, że lokalne sklepiki wykorzystują sytuację ograniczonego dostępu do oferty dyskontowej poprzez manipulację ceną, wyborem i jakością towarów.
Należy uznać, że przepisy w obecnym brzmieniu chronią konsumenta, zapewniając możliwość korzystania z dobrodziejstw wolnego rynku i wolnej konkurencji, jednocześnie nie stanowią zagrożenia dla uczciwego lokalnego przedsiębiorcy posiadającego korzystne oferty np. świeżych produktów regionalnych, których sieciówki nie posiadają.
—Oprac. MN