Marcus Miller: Jak nie ćpać i być sobą

Marcus Miller, słynny amerykański basista opowiada Pawłowi Szaniawskiemu o spotkaniach z Milesem Davisem i polskim muzykami oraz o koncertach w Polsce.

Aktualizacja: 20.11.2018 20:43 Publikacja: 20.11.2018 17:30

Foto: fot. Anna Rezulak

Rzeczpospolita: Jak zaczęła się pana współpraca z Milesem Davisem?

Marcus Miller: W 1981 roku Miles szykował się do powrotu na scenę po paru latach przerwy. Próbował montować młody zespół. Pomógł mu w tym saksofonista i to on polecił mnie jako basistę. Miles zadzwonił do mnie i zaprosił do legendarnego Columbia Studios, by nagrać materiał z jego nową ekipą. I tak Bill grał na saksofonie, Al Foster znowu na bębnach, Barry Finnerty na gitarze i Sammy Figueroa na perkusji. Nagrywaliśmy mniej więcej przez tydzień, a później mieliśmy trasę koncertową. Ostatecznie gitarzystą został Mike Stern, a perkusistą Mino Cinelu.

A jak określiłby pan rolę basisty w zespole?

Bas łączy bębny z pozostałymi instrumentami. To źródło harmonii i rytmu, spaja cały zespół.

I dlatego pan sięgnął po gitarę basową?

Mój kumpel dostał taką gitarę jako prezent gwiazdkowy. Pozwolił mi pograć, a ja zakochałem się w tym instrumencie. Grałem wcześniej na klarnecie i fortepianie, ale na basie czułem jego potęgę. Wydawało się, że ten instrument ma przemożny wpływ na muzykę. Poza tym byłem zagorzałym fanem Michaela Jacksona i jego braci. Wówczas występowali jako The Jackson 5. Jeden z nich, Jermaine Jackson, grał na basie i bardzo mi imponował.

Utrzymywał pan bliskie relacje nie tylko z Milesem Davisem, ale i z wieloma gwiazdami, choćby z Arethą Franklin. Pamięta pan waszą ostatnią rozmowę?

Lepiej pamiętam spotkanie w Białym Domu na Międzynarodowym Dniu Jazzu 2016. Gospodarzami była prezydencka para Barack i Michelle Obama. Stawiło się wielu znakomitych muzyków, Herbie, Chick, Wayne, Robert Glasper, Dee Dee Bridgewater. Aretha wystąpiła jako pierwsza. To był tylko jej śpiew i akompaniament na pianinie. Brzmiała pięknie. Po występie gadaliśmy za kulisami. Pytała mnie, czy pamiętam nasze wspólne, fajne nagrania z lat 80., kiedy z Lutherem Vandrossem napisaliśmy dla niej kilka piosenek. Powiedziałem: „Oczywiście!". Potem zapytałem: „Kiedy znajdujesz czas na ćwiczenie gry na fortepianie? Bo brzmi świetnie!". A ona na to: „Och, ćwiczę cały czas. Pracuję na jazzowych solówkach". Zapytałem: „Czyich? Którego z książąt jazzu? Lesa McCanna?".  Odpowiedziała: „Nie, raczej takich jak Oscar Peterson! Odwiedzał mojego ojca, kiedy byłam mała. On i mój ojciec byli dobrymi przyjaciółmi" (ojciec Arethy Franklin był sławnym kaznodzieją i obrońcą praw człowieka – przyp. red.). Powiedziałem jej, że nie mogę się doczekać, kiedy ją usłyszę. Niestety, nigdy już to się nie stanie.

A jaką radę od tuzów jazzu ceni pan najwyżej?

„Nie ćpaj!". Zresztą powiedział mi to muzyk, pominę jego nazwisko, który właśnie wciągał kokainę. Ale dużo dały mi też do myślenia słowa Lenny'ego White'a, który zachęcał mnie usilnie do znalezienia własnego brzmienia. Każdy z wielkich, z którymi pracowałem, uczył mnie tej samej rzeczy, choć na swój sposób: „Bądź sobą, a przede wszystkim odkryj, kim jesteś", a to trudniejsze niż się z pozoru wydaje. „Bądź najlepszą wersją siebie" i „Wyjaśnij ludziom, kim jesteś w muzyce". Miles to zrobił, Wayne Shorter – robi, Herbie i Stevie Wonder - również. Ja też się staram.

Który moment w karierze najbardziej wrył się panu w pamięć?

Miałem dziesięć lat, gdy pan Guarino, kierownik naszego szkolnego zespołu muzycznego, pozwolił mi grać z 13-latkami! Grałem na klarnecie. Nigdy nie zapomnę tego wspaniałego uczucia, bycia częścią tamtego brzmienia. Tak jak nie zapomnę pierwszego razu, gdy grałem z Milesem.

Jak poznał pan Michała Urbaniaka i Urszulę Dudziak?

Tego akurat nie pamiętam dokładnie. To było pod koniec lat 70. Usłyszałem w radiu muzykę Michała i zabrzmiało to jak wielkie wyzwanie. Pamiętam, że wówczas na basie grał dla niego Anthony Jackson. A ja zawsze go podziwiałem. W każdym razie Michałowi polecił mnie chyba pianista Kenny Kirkland, z którym graliśmy od szkoły średniej. A kiedy już raz poznaliśmy się z Michałem i Ulą, daliśmy razem naprawdę dużo koncertów.

Kogo jeszcze z polskich muzyków ceni pan najwyżej?

Zawsze ceniłem Zbigniewa Namysłowskiego. Potrafił sprawić, że w jego kompozycjach zawsze słychać polskie korzenie. Niektóre jego piosenki jeszcze z lat 70. należą ciągle do moich ulubionych. Miałem też przyjemność występować z nim przy okazji poprzedniej wizyty w Polsce. To była czysta frajda.

A jak będą wyglądały pana listopadowe koncerty w Polsce?

W Warszawie i Wrocławiu zaprezentujemy muzykę z mojego nowego albumu „Laid Black". To połączenie muzyki miejskiej z jazzem. A więc można będzie usłyszeć funk, hip-hop, trap, ale i wirtuozerskie popisy moich muzyków. Na tej płycie gościnnie występują m.in. Trombone Shorty, Kirk Whalum, Marquis Hill na trąbce czy belgijska piosenkarka Selah Sue.

Jak sam scharakteryzowałby pan swoją muzykę?

To mieszanina przeszłości i teraźniejszości, umysłu i ciała. Każdy, kto zna historię jazzu, funku czy hip-hopu, doceni ją na poziomie intelektualnym. Ale nawet ktoś, kto nie ma elementarnej wiedzy o jazzie, może po prostu zamknąć oczy i poddać się rytmowi. A więc mam poczucie, że moja muzyka działa na ludzi na wielu poziomach.

Rzeczpospolita: Jak zaczęła się pana współpraca z Milesem Davisem?

Marcus Miller: W 1981 roku Miles szykował się do powrotu na scenę po paru latach przerwy. Próbował montować młody zespół. Pomógł mu w tym saksofonista i to on polecił mnie jako basistę. Miles zadzwonił do mnie i zaprosił do legendarnego Columbia Studios, by nagrać materiał z jego nową ekipą. I tak Bill grał na saksofonie, Al Foster znowu na bębnach, Barry Finnerty na gitarze i Sammy Figueroa na perkusji. Nagrywaliśmy mniej więcej przez tydzień, a później mieliśmy trasę koncertową. Ostatecznie gitarzystą został Mike Stern, a perkusistą Mino Cinelu.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Kultura
Biblioteka Narodowa zakończyła modernizację Pałacu Rzeczypospolitej
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”