Mój kumpel dostał taką gitarę jako prezent gwiazdkowy. Pozwolił mi pograć, a ja zakochałem się w tym instrumencie. Grałem wcześniej na klarnecie i fortepianie, ale na basie czułem jego potęgę. Wydawało się, że ten instrument ma przemożny wpływ na muzykę. Poza tym byłem zagorzałym fanem Michaela Jacksona i jego braci. Wówczas występowali jako The Jackson 5. Jeden z nich, Jermaine Jackson, grał na basie i bardzo mi imponował.
Utrzymywał pan bliskie relacje nie tylko z Milesem Davisem, ale i z wieloma gwiazdami, choćby z Arethą Franklin. Pamięta pan waszą ostatnią rozmowę?
Lepiej pamiętam spotkanie w Białym Domu na Międzynarodowym Dniu Jazzu 2016. Gospodarzami była prezydencka para Barack i Michelle Obama. Stawiło się wielu znakomitych muzyków, Herbie, Chick, Wayne, Robert Glasper, Dee Dee Bridgewater. Aretha wystąpiła jako pierwsza. To był tylko jej śpiew i akompaniament na pianinie. Brzmiała pięknie. Po występie gadaliśmy za kulisami. Pytała mnie, czy pamiętam nasze wspólne, fajne nagrania z lat 80., kiedy z Lutherem Vandrossem napisaliśmy dla niej kilka piosenek. Powiedziałem: „Oczywiście!". Potem zapytałem: „Kiedy znajdujesz czas na ćwiczenie gry na fortepianie? Bo brzmi świetnie!". A ona na to: „Och, ćwiczę cały czas. Pracuję na jazzowych solówkach". Zapytałem: „Czyich? Którego z książąt jazzu? Lesa McCanna?". Odpowiedziała: „Nie, raczej takich jak Oscar Peterson! Odwiedzał mojego ojca, kiedy byłam mała. On i mój ojciec byli dobrymi przyjaciółmi" (ojciec Arethy Franklin był sławnym kaznodzieją i obrońcą praw człowieka – przyp. red.). Powiedziałem jej, że nie mogę się doczekać, kiedy ją usłyszę. Niestety, nigdy już to się nie stanie.
A jaką radę od tuzów jazzu ceni pan najwyżej?
„Nie ćpaj!". Zresztą powiedział mi to muzyk, pominę jego nazwisko, który właśnie wciągał kokainę. Ale dużo dały mi też do myślenia słowa Lenny'ego White'a, który zachęcał mnie usilnie do znalezienia własnego brzmienia. Każdy z wielkich, z którymi pracowałem, uczył mnie tej samej rzeczy, choć na swój sposób: „Bądź sobą, a przede wszystkim odkryj, kim jesteś", a to trudniejsze niż się z pozoru wydaje. „Bądź najlepszą wersją siebie" i „Wyjaśnij ludziom, kim jesteś w muzyce". Miles to zrobił, Wayne Shorter – robi, Herbie i Stevie Wonder - również. Ja też się staram.
Który moment w karierze najbardziej wrył się panu w pamięć?