Każdej, od klasyki po muzykę taneczną, rozrywkową. Kubańczycy są bardzo umuzykalnionym narodem. Pod tym względem mamy wiele wspólnego z Polakami. Moim ulubionym kompozytorem jest Fryderyk Chopin, jestem jego fanem, bo jak on mam romantyczną duszę. Na Kubie muzykę słychać z każdego kąta. Można ją podzielić na tradycyjną, kubańską, i tę wywodzącą się z zachodniej tradycji. Obie przenikają się, tworząc niezliczoną kombinację stylów. Miałem szczęście obcować z muzyką od dziecka, bo mój ojciec słuchał z radia i płyt wszystkiego, co najlepsze: Nat King Cole'a, orkiestr Counta Basiego, Glenna Millera i Duke'a Ellingtona, znałem nagrania wszystkich kubańskich artystów. Razem z sąsiadami ojciec organizował spotkania przy muzyce, doskonale się bawili i dorośli, i dzieci.
Zetknął się pan z kubańskimi jazzmanami?
Wiedzieliśmy, że najlepszą naszą jazzową grupą jest Irakere. Nazwiska solistów: Chucho Valdesa, Arturo Sandovala, Paquito D'Rivery, były na ustach wszystkich. Mieliśmy ważny zespół: Orquesta Cubana de Música Moderna, grali w nim najlepsi jazzmani. A ponieważ dzieli nas od USA 90 mil, więc słuchaliśmy amerykańskiego radia. Każda orkiestra kubańska, każdy zespół przygrywający do tańca miał w repertuarze standardy amerykańskiego jazzu.
Od razu występował pan z popularnymi artystami?
Uczyłem się klasyki, ale pracowałem z wokalistami nowego stylu kubańskiej piosenki nueva trova. Przez pięć lat byłem też dyrektorem artystycznym zespołu wokalistki Xiomary Laugart. Kiedy zauważyłem, że przestaję się rozwijać, postanowiłem opuścić Kubę. Komponowałem już wtedy własną muzykę, ale nie wykonywałem jej.
Jaka była pana droga emigranta?