Senegalczyk Światową Federacją Lekkiej Atletyki (IAAF) przez szesnaście lat rządził tak, że od listopada 2015 roku jest w areszcie domowym i czeka na efekty dwóch głośnych, wielowątkowych śledztw. Brytyjscy dziennikarze określili nawet jego działalność jako „największe łgarstwo w dziejach światowego sportu".
Były prezes IAAF stanął przed francuskim sądem dzień po 87. urodzinach, żeby odpowiedzieć za korupcję, udział w zorganizowanej działalności przestępczej, pranie brudnych pieniędzy oraz nadużycie zaufania w związku z zajmowanym stanowiskiem. Grozi mu dziesięć lat więzienia oraz wielomilionowa grzywna.
Sprawą zajmują się Francuzi, bo do części przestępstw miało dojść na terenie ich jurysdykcji, ale prawnicy Diacka na pewno spróbują ten argument podważyć, bo siedziba IAAF formalnie znajduje się na terenie Monako.
Rodzinny interes
Proces ruszył w poniedziałek i potrwa do 18 czerwca. Drugą wiodącą postacią dramatu jest syn prezesa IAAF, Papa Masatta Diack, który przez lata był w światowej federacji konsultantem do spraw marketingu, a nieformalnie pełnił funkcję łącznika w biznesowo-korupcyjnym układzie ojca.
Według przygotowanego przez Francuzów aktu oskarżenia „Papa Masatta Diack nie wzbogaciłby się tak znacząco, ze szkodą dla IAAF, bez wsparcia i protekcji swojego ojca", a „Lamine Diack, wbrew własnym zeznaniom, nadużywał funkcji prezesa i umieścił syna w centrum systemu umożliwiającego przekierowywanie ważnych dochodów federacji".