Informację o oddaniu głosu potwierdziła w poniedziałek NASA. Robert Shane Kimbrough w połowie października przybył na stację orbitalną, zostanie tam około czterech miesięcy. Gdy wróci w lutym na Ziemię, będzie mógł już ocenić, czy wybrał właściwie.

- Astronauci z założenia są apolityczni — mówił miesiąc temu Kimbrough. — I z radością powitam nowego prezydenta, ktokolwiek nim zostanie. Astronauta jest obecnie jedynym Amerykaninem w kosmosie. Oprócz niego na stacji jest jeszcze dwóch Rosjan. W przyszłym tygodniu dołączą do nich Amerykanin, Rosjanin i Francuz.

Procedura wyborcza dla astronauty rozpoczyna się na mniej więcej rok przed startem. Członkowie załogi mają prawo wybrać, w których wyborach chcą uczestniczyć. Na pół roku przed datą wyborów otrzymują oni specjalny formularz rejestracyjny. Samo głosowanie odbywa się drogą elektroniczną. Jest to specjalnie zabezpieczona komunikacja między centrum kontroli lotów w Houston a stacją kosmiczną. Odpowiednie dane trafiają do lokalnej komisji wyborczej

Jest to możliwe dzięki przeforsowanym w 1997 roku w Teksasie przepisom pozwalającym amerykańskim astronautom głosować z orbity. Ich głosy zalicza się tak, jakby zostały oddane w Houston. Pierwszy z tej opcji, jeszcze w lokalnych wyborach w 1997 roku, skorzystał David Wolf. Przebywał wówczas na pokładzie rosyjskiej stacji Mir. W wyborach prezydenckich 2016 zagłosowała z orbity już wcześniej Kathleen Rubins, która w kosmos poleciała w połowie tego roku. Zdążyła wrócić przed datą wyborów, mogła zatem równie dobrze głosować w zwykły sposób.