Jair Bolsonaro nie tak sobie wyobrażał początek zabezpieczania przed zarazą kraju, który po USA opłakuje najwięcej jej ofiar (oficjalnie 210 tys., faktycznie więcej). Uroczystość miała się odbyć w Pałacu Alvorada w Brasilii, siedzibie głowy państwa. Przywódca postawił jednak warunek: szczepionka będzie pochodziła z Zachodu.
Brazylia przystępuje do szczepienia 210 mln obywateli z wielkim opóźnieniem nie tylko w stosunku do Europy i Ameryki, ale też Meksyku czy Argentyny. Zwłoka może być jeszcze większa. Choć brazylijski urząd ds. leków zatwierdził preparat Sinovac i AstraZeneca, ten drugi wciąż nie dotarł. Joao Doria, gubernator najpotężniejszego brazylijskiego stanu Sao Paulo i czołowy rywal Bolsonaro w wyborach jesienią przyszłego roku, nie mógł przepuścić takiej okazji i zorganizował u siebie uroczystość zaszczepienia Calazans.
Brazylia, jak wiele innych, mniej rozwiniętych krajów świata pada ofiarą dominacji także na rynku leków najbogatszych państw. Z 24 milionów już zaszczepionych na świecie osób połowa pochodzi z USA, UE i Wielkiej Brytanii. Pfizer 85 proc. preparatów na covid przeznaczył dla tego, co zwykło się nazywać pierwszym światem, Moderna – 100 proc.
Jednak Bolsonaro, który zerwał z polityką swoich lewicowych poprzedników Luli da Silva i Dilmy Rousseff stawiania na współpracę z Chinami i w zamian stara się (mimo oporu Emmanuela Macrona) zacieśnić współpracę z UE i USA, może paradoksalnie na tym skorzystać. Zaraza, którą nazwał „małą grypką", po części wywołała tak ogromne spustoszenie w Brazylii, bo prezydent konsekwentnie zwalczał pomysły zamrożenia gospodarki (restrykcje wprowadzali na własną rękę gubernatorzy, w tym Doria). W jej rozprzestrzenianiu pomogły też fatalne warunki bytowe w fawelach oraz brak ochrony medycznej tubylczej ludności, szczególnie na północy kraju, w Amazonce.
Jednak słaba skuteczność Sinovaca, na który są zdani Brazylijczycy, może teraz potwierdzić zasadność sprzeciwu Bolsonaro wobec szczepień. 22 proc. mieszkańców kraju już deklaruje, że nie zabezpieczy się przed covidem.