Parlament w Kairze głosami wszystkich obecnych na sali posłów poparł w poniedziałek wieczorem wysłanie egipskich sił zbrojnych „za granicę", by bronić „narodowego bezpieczeństwa Egiptu". Nazwa Libii nie padła, ale to ona jest tą zagranicą. Prezydent Abd al-Fatah Sisi kilka dni wcześniej mówił, że jego kraj nie może się bezczynnie przyglądać, jak najgorsi wrogowie szykują się do ataku na Syrtę, kluczowe miasto do panowania nad libijskimi bogactwami.
Pod Syrtą stoją wspierane przez Turcję siły zbrojne rządu, który Sisi uważa za kontrolowany przez Bractwo Muzułmańskie. W Egipcie Bractwo, najważniejszą islamistyczną organizację na świecie, udało mu się rozbić za pomocą represji i uznania za terrorystów. Nie chce go teraz mieć tuż za granicą.
– Raczej nie będzie wojny Egiptu z Turcją na terenie Libii. Natomiast spodziewam się utrwalenia podziału Libii wzdłuż linii frontu między siłami wspieranymi z jednej strony przez Egipcjan, a z drugiej przez Turków, właśnie w okolicach Syrty. Podziału na wschód i zachód – mówi „Rzeczpospolitej" Richard Dalton, ekspert londyńskiego think tanku Chatham House, były ambasador Wielkiej Brytanii w Trypolisie.
Czyli będą dwie Libie? – Tak już było przed zjednoczeniem przez kolonialne Włochy i potem parę lat po drugiej wojnie światowej. Były nawet trzy – dodaje Dalton, mając na myśli Trypolitanię na zachodzie, Cyrenajkę na wschodzie i Fezzan na południu.