Bo likwidacja w transkrypcji języka kazachskiego cyrylicy i zastąpienie jej alfabetem łacińskim (co nastąpiło już w kilku innych republikach postsowieckich) zostaną zapewne tak właśnie w Moskwie odczytane. Rzecz na pozór drugorzędna, dla Rosjan jednak absolutnie symboliczna. Nie tylko z tego powodu, że cyrylica jest traktowana jako narodowa świętość, ale przede wszystkim dlatego, że ruch ze strony Kazachów zrozumieją oni jako odcięcie się od dziedzictwa sowieckiego uniwersalizmu, gdzie język rosyjski był lingua franca, a wspólna symbolika dowodem jednolitości politycznej. Kazachstan, wprowadzając alfabet łaciński, oczywiście automatycznie nie zrezygnuje z udziału we Wspólnocie Niepodległych Państw. Niemniej władze w Astanie wiele stracą w oczach zarówno Kremla, jak i przeciętnych Rosjan, co może mieć znaczenie dla wzajemnych relacji.

Jest jeszcze na dodatek w wielonarodowym Kazachstanie spora grupa Rosjan (i to go różni od innych państw, gdzie z cyrylicy już zrezygnowano), która może ten ruch uznać za wymierzony przeciwko sobie. Ta wielomilionowa mniejszość co prawda nie utraci swoich przywilejów (drugim językiem oficjalnym pozostanie pisany cyrylicą rosyjski), ale może poczuć się tym ewidentnie prozachodnim ruchem Nazarbajewa zagrożona. Czy przełoży się to na jakieś tendencje odśrodkowe? Czy integralności Kazachstanu zagrozi separatyzm rosyjskojęzycznej i bogatej w surowce północy? Nie można tego zupełnie wykluczyć. Sami Kazachowie nie mają w tej sprawie jednolitego stanowiska. Przypominają, że w ciągu ostatnich stu lat alfabet zmieniano im trzykrotnie i do zmian się przyzwyczaili. Bardziej od polityki boją się aspektu logistycznego tej operacji. Wymiana podręczników, książek, napisów w przestrzeni publicznej to gigantyczne przedsięwzięcie, które co prawda przyniesie wyraźny powiew Zachodu, ale mocno skomplikuje życie. Czy to właściwy moment na zmianę? – pytają. A czy może być lepszy? – słyszą odpowiedź.