Masy sprzętu polskiego i sojuszniczego, setki żołnierzy, samoloty, śmigłowce, tłumy widzów – to wszystko zrobi wrażenie. Ale na razie defilada zebrała masę hejtu. Za to, że z jej przyczyny trzeba będzie zamknąć pół miasta (bez przesady). Za udział grup rekonstrukcyjnych (może warto dać szansę i zobaczyć, jak to wyjdzie) i wreszcie oczywiście za to, że żołnierze zaprezentują mało zorientowanej publiczności góry sprzętu, który może jeszcze chwilami jako tako wygląda, natomiast w istocie jest jeżdżącym lub latającym złomem.

To prawda, na Wisłostradzie i w jej okolicach trudno będzie dostrzec uzbrojenie nowe, premierowe, bo jego po prostu prawie nie ma. Gdyby defilada miała swoją wersję morską, byłoby ciężko zebrać odpowiednio prezentujące się jednostki. Nad Warszawą nie pojawią się żadne świeżo zakupione śmigłowce, gdyż do takowych zakupów nie doszło. A rolę nowych samolotów będą pełnić salonki do przewozu VIP-ów i maszyny szkolne.

Owszem, rzeczywistość wygląda dosyć ponuro, ale nie znaczy to, że w Święto Wojska Polskiego nie ma czego świętować. Na szczęście są ci, którzy służą na tym niekiedy bardzo przestarzałym sprzęcie i w razie potrzeby są gotowi na nim walczyć. I to jest ich święto, dawnych i obecnych polskich żołnierzy. Mają do tego święte prawo także wtedy, kiedy poruszają się w niezbyt nowoczesnych czołgach.

Na Wisłostradzie jednak, jak co roku, pojawi się pokusa przesunięcia akcentów z żołnierskiego święta w celebrację dobrego samopoczucia polityków. A to właśnie oni, z różnych zresztą opcji, przez lata swoją wytężoną pracą doprowadzili do tego, że nad Warszawą nie pojawi się żaden nowy śmigłowiec, a podwodniacy z Marynarki Wojennej nie mają na czym pływać. Można wymienić jeszcze sporo miejsc w polskich siłach zbrojnych, gdzie przecież nie z winy żołnierzy sytuacja ze sprzętem staje się dramatyczna. Lepiej zatem, gdyby politycy pozostawili Święto Wojska Polskiego samym żołnierzom, a nie po raz kolejny zabierali się do spijania śmietanki z wojskowej parady.