Dla euroentuzjastów wręcz odwrotnie – potwierdzenie, jak ważna jest integracja i jak łatwo może się stać łupem populistów. Wszystko wskazuje na to, że rację mają jedni i drudzy.
Nie byłoby włoskiego kryzysu, gdyby wspólnotowe mechanizmy były bardziej efektywne. Większa dyscyplina finansowa mogłaby uchronić Włochy przed gigantycznym długiem publicznym, a efektywniejsze instrumenty relokacji uchodźców nie wzbudziłyby we Włochach przekonania, że z problemem napływających przez morze migrantów zostawiono Italię samą.
W istocie Unia nie dorosła do skutecznego rozwiązywania wygenerowanych przez państwa narodowe problemów. Ale czy jest właśnie tak, że powinna do tego dążyć? Czy rzeczywiście musi być panaceum na nieudolne rządy, skorumpowanych urzędników, wszechobecną mafię? Może z niektórymi z tych problemów Włosi powinni poradzić sobie sami?
To właśnie obiecują populiści. I dlatego wygrali wybory. Coraz bardziej jednak aktualne staje się pytanie o metody. Przywrócenie lira nie tylko wygeneruje gigantyczny problem dla Unii, ale też wydaje się ratunkiem wybitnie ryzykownym. Co prawda rząd włoski uzyskałby pełną kontrolę nad własną walutą, ale stopniowa (Europa zna to świetnie) dewaluacja rozwiąże problemy budżetu tylko na krótką metę.
Na dłuższą – to zapowiedź stopniowej pauperyzacji biedniejszych grup społecznych. Także programy socjalne w stylu 780 euro dla bezrobotnego i odwrócenie reformy emerytalnej to głównie koszty, czyli większy i kompletnie wyrywający się standardom strefy euro deficyt budżetowy i dług publiczny. Jego finałem musi być powtórka z Aten, czyli kontynentalne przeciąganie liny w sprawie umorzenia włoskich długów.