Na pozór informacja podana przez „Financial Timesa", że rząd Beaty Szydło szuka w Londynie firmy, która ma się zająć poprawą wizerunku Polski, to dobry sygnał. Po pierwsze bowiem, może znaczyć, że ekipa PiS uznała, iż wizerunek kraju jest ważny. Hasła o wstawaniu z kolan są nośne na użytek wewnętrzny. Ale dotychczas nie przyczyniły się do załatwienia żadnej ważnej dla Polski sprawy za granicą ani też nie poprawiły naszej reputacji.
Po drugie, dobrze, że rząd chce dbać o wizerunek, bo potencjalni inwestorzy, którzy albo mogą kupić polskie obligacje, albo zastanawiają się, czy nie ulokować swych środków w Polsce, mogą być wystraszeni, słysząc, że nad Wisłą z powodu kryzysu konstytucyjnego może zapanować prawny chaos. A nie da się wszak zrealizować ambitnego planu rozwoju gospodarczego przedstawionego przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego bez zagranicznych inwestycji.
Złośliwie można by powiedzieć, że PiS znalazł pomysł na rozwiązanie problemu, który sam stworzył. Wszelako nie trzeba by szukać międzynarodowych spin doktorów, gdyby najpierw reputacja Polski nie została popsuta. Liderzy PiS są zbyt inteligentni, by wierzyć w opowiadaną przez siebie historię, że winna złego wizerunku Polski za granicą jest opozycja.
I tutaj dochodzimy do kwestii zasadniczej. Pomysł rządu może świadczyć o myleniu przyczyn ze skutkami. Zła opinia o Polsce nie jest źródłem problemów PiS, ale następstwem jego własnych działań. Nawet najlepszy spin doktor nie naprawi przyczyn złej prasy naszego kraju – czyli przede wszystkim rujnującej wojny rządzącej partii z Trybunałem Konstytucyjnym.
Tę samą niekonsekwencję widać w ogłoszonej w czwartek propozycji Jarosława Kaczyńskiego, by wygasić spory polityczne w kraju do zakończenia pielgrzymki papieża Franciszka. Źródłem kłopotów PiS nie są jakieś abstrakcyjne konflikty polityczne. Owszem, wyciszenie sporu jest Kaczyńskiemu na rękę, ale znów – prawdziwym powodem, dla którego PiS i Polska mają obecnie złą prasę, jest nie opozycja, lecz budzące duże kontrowersje działania rządu.