Po kilku tygodniach nerwowości polska polityka znalazła się w klinczu, przed czym zresztą na naszych łamach przestrzegaliśmy wielokrotnie. Epidemia niespodziewanie wkroczyła w ogłoszoną trzy miesiące temu kampanię, przewracając do góry nogami uświęcone prawem i zwyczajem sposoby prowadzenia wyborczej agitacji.
Było oczywiste, że koronawirus wpłynie nie tylko na gospodarkę czy życie społeczne, ale również na politykę, i postawi pod znakiem zapytania wybory 10 maja. Dzisiejszy klincz wynika jednak z tego, że przez długi czas Prawo i Sprawiedliwość zdawało się nie dostrzegać tego problemu. I to właśnie upór partii rządzącej oraz przeróżne wrzutki do kodeksu wyborczego zbudowały mur nieufności w polskim parlamencie. Opozycja podejrzewała – nie bez racji – że PiS chce wykorzystać pandemię do tego, by umocnić swoją pozycję. PiS zaś uznawało, że opozycja domaga się przesunięcia wyborów z powodu niepowodzeń kandydatki największej partii opozycyjnej Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
Przeczytaj także: 10 maja za trzy dni. Wciąż nie wiadomo, kiedy będą wybory
Opozycja jest tu zresztą przeciwieństwem PiS. W partii rządzącej wszystkie decyzje podejmuje Jarosław Kaczyński. Z kolei po stronie opozycji liderów jest bez liku. Lewica ma ich trzech – pomysły Adriana Zandberga, Roberta Biedronia czy Włodzimierza Czarzastego często idą w innym kierunku. Trudno też ocenić, gdzie jest dziś centrum decyzyjne PO. Czy w jej imieniu wypowiada się marszałek Senatu Tomasz Grodzki, przewodniczący Borys Budka, sztab Kidawy-Błońskiej, Grzegorz Schetyna czy Donald Tusk? Bo często mają oni różne zdania.
Nieufność rosła również dlatego, że PiS, zamiast spróbować porozumieć się z opozycją, w ostatniej chwili zdecydowało się na kontrowersyjne i fatalnie wymyślone rozwiązanie w postaci wyborów korespondencyjnych. Nie znalazło ono uznania nawet w jego własnym obozie politycznym – dość spojrzeć nie tylko na opór Jarosława Gowina i kilku jego partyjnych towarzyszy, ale też słabiutki sprzeciw, z jakim w Senacie spotkał się wniosek o zawetowanie przepisów o głosowaniu listownym. Trudno, by było inaczej w sytuacji, gdy projekt przepisów został zgodnie skrytykowany przez niemal wszystkie autorytety i organizacje zajmujące się wyborami, łącznie z przewodniczącym PKW. Dziś, kilkadziesiąt godzin przed tym, gdy teoretycznie powinny się zacząć wybory, na stole leżą same złe rozwiązania. Najmniej dotkliwym jest ogłoszenie stanu klęski żywiołowej (biorąc pod uwagę sytuację w śląskich kopalniach, nie byłoby to nieuzasadnione), by zgodnie z konstytucją odsunąć wybory minimum o trzy miesiące. To dałoby czas na naprawienie przepisów i zorganizowanie wyborów, których prawomocność nie byłaby tak powszechnie kontestowana. Ale to oznaczałoby, że prezes PiS musiałby się przyznać do błędu. Czy pozwoli mu na to duma? Przesuwanie terminu wyborów na dalsze tygodnie maja, nawet gdyby zostało zalegalizowane przez Trybunał Konstytucyjny, budzić będzie wielkie wątpliwości prawne i polityczne.