Ogłaszając kandydaturę Małgorzaty Kidawy Błońskiej na premiera Grzegorz Schetyna podjął decyzję złą dla siebie ale dobrą dla Koalicji Obywatelskiej. Lider Platformy najwyraźniej wreszcie uświadomił sobie, że tak słabo wypada w rankingach zaufania i sondażach, że nie będzie wartością dodaną dla list Koalicji Obywatelskiej w Warszawie. Jest sprawnym organizatorem biegłym w partyjnych rozgrywkach, ale brak mu cech lidera, który może pociągnąć całą partię. Dlatego postanowił zrezygnować z ambicji premierowskich i wybrał dobro kierowanej przez siebie koalicji.
Postawił na dość umiarkowaną, dobrze prezentującą się i kulturalną Kidawę Błońską, której kandydatura ma dla Koalicji kilka poważnych zalet. Po pierwsze jest kobietą – ociepla to wizerunek Koalicji i w dodatku utrudnia ataki – nie tylko na siebie, ale też na całą Koalicję. W dodatku koalicja jest w stanie tą ofensywą zmienić dynamikę kampanii wyborczej. W tym sensie może to się stać przełomowym momentem kampanii wyborczej. Choć dla PiS te wakacje były bardzo trudne – najpierw afera Marka Kuchcińskiego potem Łukasza Piebiaka, to opozycja na tym nie zyskiwała. Do opinii publicznej przedostawały się zaś dotychczas spory o miejsca na listach. Twarzą koalicji stanie się teraz Kidawa Błońska zamiast mało popularnego Schetyny, i KO będzie mogła teraz prowadzić kampanię promując jej osobę.
To swoisty paradoks, że Grzegorz Schetyna idzie dziś śladami Jarosława Kaczyńskiego, który po ośmiu latach w opozycji i po jedenastu przegranych wyborach też postanowił odsunąć się w cień przed wyborami 2015 r. Wiedział, że sam nie wygra, więc postawił na wówczas niezgrane i sympatyczne twarze Andrzeja Dudy i Beaty Szydło, które pomogły mu przejąć władze. A nawet wcześniej – gdy PIS zgłosił prof. Piotra Glińskiego jako kandydata na premiera technicznego podczas jednej z prób odwołania Donalda Tuska.
Ale to podobieństwo niesie ze sobą też pewne ryzyko. Gdyby opozycja miała po wyborach możliwość stworzenia większości w Sejmie i rzeczywiście Małgorzata Kidawa Błońska zostałaby premierem, odtworzony by został znany dziś i dość karkołomny system władzy polegający na tym że premierem nie jest lider partii mającej większość. I szefostwo polityczne i kierownictwo państwa dalej byłoby rozdzielone, choć nasz ustrój został zaplanowany inaczej.
Powstaje jednak pytanie, dlaczego Koalicja podjęła tę decyzję tak późno. O tym, że Schetyna nie jest ulubieńcem wyborców wiemy nie od dzisiaj. Raczej to sygnał, że w partii doszło do pewnego przesilenia wewnętrznych napięć i konfliktów, których efektem jest decyzja Schetyny.