Jakub Bierzyński: 500 plus to sukces? Nie, to klęska

Program 500+ przedstawiany jest w mediach jako największy sukces rządów PiS, a jego rozszerzenie na pierwsze dziecko jako „prezent” od Jarosława Kaczyńskiego dla Polaków. To największy fałsz polityczny od czasów komunizmu.

Aktualizacja: 17.07.2019 06:04 Publikacja: 16.07.2019 14:36

Jakub Bierzyński: 500 plus to sukces? Nie, to klęska

Foto: Fotorzepa, Roman Bosiacki

Fałsz, wobec którego opozycja jest bezradna. Nikt bowiem nie chce, lub nie umie, powiedzieć Polkom i Polakom gorzkiej prawdy – program 500+ to klęska. Przynosi wyłącznie negatywne skutki ekonomiczne i społeczne. Jedynym jego celem, celem skrzętnie ukrywanym przez całą klasę polityczną w Polsce, jest masowy klientelizm – uzależnienie szerokich mas społecznych od państwowej daniny w zamian za poparcie wyborcze dla tych, którzy ową daniną dysponują. W istocie 500+ jest klasyczną, tłustą i masową kiełbasą wyborczą. Po czterech latach funkcjonowania czas najwyższy podsumować jego skutki. A te są zgodne z najczarniejszymi przewidywaniami specjalistów.

Dziecko za 3,9 mln złotych

Program 500+ wbrew swojej podstawowej propagandowej legitymizacji nie przyniósł wzrostu dzietności kobiet i co za tym idzie wzrostu demograficznego w Polsce. Po krótkotrwałym wzroście krzywa urodzeń spada. W pierwszym roku obowiązywania zanotowano przyrost urodzeń o 12.9 tysiąca (3,49 procent), w drugim o 19,8 (5,2 procent). Już w trzecim roku trend się załamał. Urodziło się o 14,1 (3,5 procent) dzieci mniej. Nie tylko wzrost dzietności był krótkotrwały, ale przede wszystkim niebywale kosztowny. Choć brzmi to obrazoburczo, efektywność polityki społecznej na całym świecie kalkuluje się w klasyczny sposób: porównując nakłady do efektów. Gdyby przyjąć wszystkie urodzenia przewyższające liczbę sprzed funkcjonowania programu jako zysk, a pieniądze wydane z budżetu jako koszt, to efektywność programu 500+ jest przerażająco mała. Koszt jednego dodatkowego dziecka urodzonego w Polsce od 2016 roku do 2018 wynosi 3,9 miliona złotych. 3,9 miliona złotych na jedno urodzone w Polsce dziecko! Koszt ten nie uwzględnia dalszego spadku urodzeń w 2019 roku i rozszerzenia programu o pierwsze dziecko. Oznacza to podwojenie wydatków z 24 miliardów w 2018 do 41 miliardów w 2020 i prawdopodobny dalszy spadek urodzeń (dane z komunikatu Rady Ministrów). Każdy pracujący w Polsce poniesie koszt w wysokości prawie 5 tys. złotych rocznie. Tyle, że większość z nas o tym po prostu nie wie.

Bo to, że pieniądze w budżecie państwa biorą się z podatków, jest ukrywaną przez polityków tajemnicą. Jedynie 38 procent Polek i Polaków wie, że pieniądze na program 500+ pochodzą z podatków płaconych przez nich samych. 23 procent uważa, że podatki płacą inni, a prawie 40 procent nie wie skąd się biorą na to środki lub sądzi, że rząd ma swoje własne pieniądze (sondaż ciekaweliczby.pl). Jedynie w społeczeństwie ze skrajnie niską świadomością ekonomiczną można przedstawiać programy socjalne jako „prezenty” od polityków. Wyborcy nie rozumieją, że jest to jedynie mechanizm redystrybucji. Redystrybucji środków zebranych przez państwo w podatkach. Środków, które można przeznaczyć na znacznie bardziej efektywną politykę społeczną. Doświadczenia międzynarodowe jednoznacznie wskazują, że zasiłki rodzinne nie przynoszą oczekiwanych efektów. Pieniądze płacone za urodzenie dzieci w formie zasiłków nie powodują wzrostu dzietności kobiet.

Wzrost ten można osiągnąć jednie poprzez inwestycje w ułatwienie posiadania dzieci. Przykład Francji i Niemiec pokazuje ten efekt dobitnie. W Niemczech zasiłek na dziecko wynosi 180 euro na pierwsze i drugie dziecko i 190 na trzecie. Przedszkola są płatne i nie zapewniają dzieciom posiłków, co uniemożliwia matkom podjęcie pracy zawodowej. Prawie wszystkie zabierają swoje dzieci na obiad z przedszkola do domu. We Francji pomoc finansowa państwa wynosi jedynie 130 euro i to dopiero na drugie dziecko, lecz przedszkola są bezpłatne i powszechnie dostępne. Uczęszcza do nich 100 procent dzieci od 3 roku życia. Efekt? Dzietność kobiet we Francji jest najwyższa w Europie i wynosi 1,9, a w Niemczech jedna z najniższych, jedynie 1,5. Programy wsparcia finansowego rodzin, które mają dzieci nie działają. Nie ma związku między wysokością zasiłków lub ich brakiem, a dzietnością.

Demografia? Nie - polityka

Odpowiedź na pytanie jak rozwiązać problem demograficzny jest oczywista, ale nie o demografię w programie 500+ przecież chodzi, lecz o politykę.

Na 500+ składamy się wszyscy i jest to program skrajnie nieefektywny, wręcz szkodliwy. Zamiast aktywizować zawodowo kobiety jak we Francji, prawicowy rząd finansuje z podatków Polaków wielki program zatrzymania ich przy dzieciach, w domu. Aktywność zawodowa Polek gwałtownie spada.

Jednocześnie wskaźnik zatrudnienia kobiet w wieku produkcyjnym wzrósł z 45,2 procent w roku 2015 do 45,8 procent w 2017 (GUS). Sprzeczność? Nie! Tajemnica tkwi w definicji. Do bezrobotnych zalicza się jedynie osoby aktywnie poszukujące pracy, a tych wśród kobiet po prostu drastycznie ubyło. W ciągu dwóch lat obowiązywania 500+ liczba pracujących kobiet spadła o 33 tys., podczas gdy liczba pracujących mężczyzn wzrosła o 85 tysięcy. Na spadku bezrobocia zyskali jednie mężczyźni. W ciągu 12 miesięcy od 2017 do 2018 roku prawie 200 tys. osób, głównie kobiet, odchudziło statystyki bezrobotnych – przestając szukać pracy. A wszystko to w gospodarce, która dusi się od braku pracowników! Nawet milion emigrantów nie wystarcza, by rozwiązać problem braku rąk do pracy.

Aktywność zawodowa Polaków (przypomnę zatrudnieni plus bezrobotni szukający pracy) w ciągu ostatnich lat spadła o 400 tys. ludzi. Prawie połowa z nas nie pracuje i nie chce pracować. Większość to kobiety. Współczynnik aktywności zawodowej kobiet w gospodarstwach domowych pobierających 500+ wynosi 57,5 procent (42,5 procent jej nie ma i nie szuka). W rodzinach niepobierających zasiłku aż 82,4 procent kobiet jest aktywnych zawodowo. To nie jest sukces. To klęska. Chyba, że prawdziwym, lecz ukrytym celem programu jest zamknięcie kobiet w domach i wykluczenie ich z rynku pracy. Co prawda dzieci od programu 500+ wiele nie przybyło, ale ten cel osiągnięto. Za 40 miliardów rocznie PiS odtwarza „tradycyjny model rodziny”. Tyle, że nie to było deklarowanym celem jego polityki.

Porażka w walce z biedą

Dziś wstydliwie pomija się pierwotny cel 500+, przedstawiając go jako program „walki z biedą” i wyrównania poziomu życia Polaków. To kolejny fałsz. Podobnie jak w wypadku efektu demograficznego, początkowy sukces w walce z biedą zamienił się w porażkę. Masowe rozdawnictwo pieniędzy przez państwo powoduje gwałtowny, lecz krótkotrwały wzrost gospodarczy napędzany popytem. Najbardziej zyskują na nim zamożni, prowadzący działalność gospodarczą lub zatrudnieni na dobrze płatnych stanowiskach. Najbardziej tracą biedni.

Skutkiem ubocznym finansowania popytu jest bowiem wzrost cen, który zjada efekt wzrostu przychodów najgorzej uposażonych. Najmocniej wśród gospodarstw domowych, które są beneficjentami programu 500+. Odsetek rodziny żyjących w skrajnej biedzie z jednym dzieckiem w ostatnim roku wzrósł prawie o połowę (1,3 procent w roku 2017, rok później: 1,9 procent). Z dwojgiem dzieci z 2,2 procent do 2,5 procent, z trójką lub więcej z 6,4 procent do 7 procent. Samotni rodzice - z 2,5 procent do 2,9 procent. Poziom skrajnej biedy w Polsce nie spada. Wręcz odwrotnie, znowu rośnie.

Opozycja licytuje się z władzą? Przegra

Jedyny cel jaki 500+ skutecznie realizuje to cel polityczny. Zapewnia wdzięczność obywateli, a dzięki niej władzę tym, którzy pieniądze rozdają. Żadna z partii opozycyjnych nie kwestionuje 500+. Mało tego, Platforma Obywatelska, politycy – wydawałoby się – konserwatywno-liberalni - zaczęła licytować się z prawicą na populistyczne obietnice. Pięćset plus na pierwsze dziecko, dopłaty do pensji 60 procent obywateli. Do ponad 100 miliardów złotych wydatków budżetowych na cele socjalne PO lekką ręką dorzuca kolejne 30 miliardów. Tymczasem w wyścigu na obietnice nie ma żadnych szans. Partia rządząca, która traktuje budżet państwa jako własny fundusz wyborczy zawsze przelicytuje deklaracje opozycji. Po pierwsze dlatego że jest bardziej wiarygodna: „my zrealizowaliśmy swoje obietnice”, po drugie dlatego, że nie liczy się z realiami. Budżet jest podległy celom wyborczym partii a minister finansów dowiaduje się o „prezentach” z nadzorowanego przez siebie budżetu na jej konwencji wyborczej. W efekcie składa cichą dymisję osłodzoną stanowiskiem w zarządzie NBP w zamian za lojalność i milczenie. Liberałowie sami zamknęli sobie usta, a lewica nie umie bądź nie chce powiedzieć ludziom prawdy.

PiS przedstawił 500+ jako dogmat „nie do ruszenia”, a to dogmat populistycznej polityki, z której opozycja musi się wyrwać, jeśli chce wygrać wybory. W licytacji na obietnice nie ma szans z partią dysponującą nieograniczonym budżetem, która realizuje je już przed wyborami. Poczucie straty jest zdecydowanie najbardziej odczuwalna psychicznie. Ludzie nie cenią tego do czego dążą, lecz cierpią nad tym, co mogą stracić. PiS wygra kolejne wybory, bo populiści nie liczą się z odpowiedzialnością. Ważne jest tu i teraz.

Lewica nie ma odwagi, by zakwestionować 500+, choć w ich wypadku jest to najprostsze. Po co rozdawać pieniądze bogatym? Dlaczego jedna czwarta pieniędzy na rozszerzenie programu o pierwsze dziecko trafia do 10 procent najbogatszych? Jaki jest w tym sens?

Ciekawe, że Polacy są rozsądniejsi niż politycy. 55 procent chce wprowadzenia 500+ na pierwsze dziecko. Jedynie 32 jest przeciwnych. Ale już 56 procent uważa, że powinien obowiązywać limit dochodów i tylko 36 procent - że pieniądze powinni otrzymywać wszyscy (sondaż dla „Super Expressu” z kwietnia 2019 roku). Czy bogaci powinni otrzymywać pieniądze na pierwsze dziecko? 72 procent mówi, że nie, 20 procent - tak. 60 procent Polaków uważa, że wydatki państwa nie powinny przekraczać dochodów (CBOS z marca 2019 roku). Poparcie nie jest bezwarunkowe. Polacy chcą przyznania 500+ samotnym rodzicom (73 proc.), tylko w rodzinach, w których co najmniej jeden rodzic pracuje (70 proc.) i odebrania najbogatszym (66 proc.) (Ariadna, grudzień 2018 roku).

Ale dopóki fiesta trwa, nikt nie mówi o kosztach i skutkach. Radośnie przejadamy nie tylko owoce gospodarczej koniunktury, ale przede wszystkim przyszłość. Wielki Plan Zrównoważonego Rozwoju jest fikcją. Wydatki na inwestycje spadły do najniższego poziomu od ponad 20 lat. Nie ma pieniędzy na ratowanie klimatu i 45 tys. ludzi z tego powodu w Polsce co roku umiera. Służba zdrowia się sypie, Polacy od 30 lat pierwszy raz żyją coraz krócej. Co będzie dalej? Nikt z klasy politycznej nie ma odwagi, by powiedzieć głośno prostą prawdę: nie stać nas na ten bezsensowny program. Większość wyborców wie, że nas na to nie stać, lecz każdy chce dostać swoje 500 złotych.

Absurd tej sytuacji polega także na tym, że koszty poboru podatków i redystrybucji pieniędzy znacznie przewyższają kwotę, którą każdy z nas odbiera. Może taniej i efektywniej byłoby podwyższyć minimalny próg podatkowy? Zamiast dostać od państwa 500 złotych zapłacilibyśmy 500 złotych mniej w postaci podatków? Ale o tym nikt nie mówi, bo mechanizm redystrybucji, „prezentów od Kaczyńskiego” rodzi efekt wdzięczności. Partia daje, partia wymaga. A to, że daje nasze własne pieniądze, to że robi w to w skrajnie nieefektywny sposób, to że nie przynosi to zapowiadanych efektów, to nieważne. Ważne jest 500 złotych na rękę. A potem będzie jak zawsze: poszukamy winnych.

Wszyscy wiemy, że to się źle skończy, ale cieszmy się póki dają.

Fałsz, wobec którego opozycja jest bezradna. Nikt bowiem nie chce, lub nie umie, powiedzieć Polkom i Polakom gorzkiej prawdy – program 500+ to klęska. Przynosi wyłącznie negatywne skutki ekonomiczne i społeczne. Jedynym jego celem, celem skrzętnie ukrywanym przez całą klasę polityczną w Polsce, jest masowy klientelizm – uzależnienie szerokich mas społecznych od państwowej daniny w zamian za poparcie wyborcze dla tych, którzy ową daniną dysponują. W istocie 500+ jest klasyczną, tłustą i masową kiełbasą wyborczą. Po czterech latach funkcjonowania czas najwyższy podsumować jego skutki. A te są zgodne z najczarniejszymi przewidywaniami specjalistów.

Pozostało 95% artykułu
Komentarze
Czego o ministrze Zbigniewie Ziobro pisać dziś nie wolno
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Prezydent, dyktator, zbrodniarz? Kim jest dla nas Putin
Komentarze
Bogusław Chrabota: Patryk Jaki. Bonaparte prawicowych radykałów
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Tusk i Biedroń uderzają w partię Hołowni. Kto więcej zyska na tej przepychance?
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Kłótnia o ambasadorów. Dlaczego rząd Tuska potrzebuje konfliktu z prezydentem