Konwencja była w istocie w świetnym stylu. Widać, że pracowali przy niej fachowcy. Wszystko było przemyślane, gesty, słowa, świetna reżyseria widowiska. Werbalny spacer na mapie Polski pokazał, że Biedronia popiera cały kraj. Wszędzie był, wszędzie rozmawiał z poszkodowanymi przez system, wszędzie ma swoich ludzi. Myślę, że po tym majstersztyku notowania Wiosny Biedronia (nazwa formacji dość jednak infantylna) przynajmniej się podwoją, a aż strach pomyśleć, o jaki procent wzrosną po zaplanowanym przez lidera Wiosny objeździe kraju.

Jednak po bliższym przyjrzeniu się komunikacyjnemu arcydziełu, jakim była konwencja, na czystej strukturze kryształu łatwo dojrzeć liczne rysy. Biedroń mówił, co chciał. I tylko to co chciał. A jego celem było wyzwolenie entuzjazmu. Krzyczał: chcecie, by było fajnie? A widownia odpowiadała: chcemy! Równie łatwo można zyskać poparcie, rozdając cukierki oraz kieliszki z prosecco i obiecać, że tak będzie już zawsze. Obiecał nową, sprawiedliwą, dostatnią Polskę, ale nie wspomniał słowem, jak to zrobić (pardon, metoda jest prosta: oddać mu władzę), rozdał miliardy, ale nie powiedział, skąd je wziąć. Prześliznął się również z łatwością łyżwiarza figurowego między najważniejszymi tematami polskiej polityki: bezpieczeństwem państwa, kwestią integracji europejskiej, relacji z sojusznikami i przeciwnikami, UE i NATO. W ogóle nie dotknął polityki zagranicznej. Spraw związanych z obronnością. Reformy budżetówki (odpartyjnienie zarządów firm państwowych to mało). Podatków. Obiecał zamknięcie do 2035 roku wszystkich kopalń, ale nie padło ani słowo o tym jak rozwiązać problemy kadrowe branży. Gdyby jeszcze złożył zobowiązanie, że jego eksperci tematem się zajmą… Ale eksperci na konwencji Biedronia byli jak bukiet róż w rękach lidera. Mieli robić dobre wrażenie. Ma być fajnie! I tyle.

Piszę krytycznie o Biedroniu nie dlatego, że kwestionuję sens jego wejścia do polityki. Broń boże, jego entree jest bardzo ożywcze. Uważam jednak, że wobec niekłamanego entuzjazmu rzeszy zwolenników nowej nadziei polskiej polityki tym wyraźniej trzeba wypunktować jego ewidentne słabości i mielizny.

Mamy więc przed sobą polityka, który – jak na razie – operuje wyłącznie w sferze marketingu politycznego. Kolejne wybory traktuje jedynie instrumentalnie (bo jak interpretować deklarację, że po wygraniu mandatu do europarlamentu natychmiast z niego zrezygnuje). Apeluje o narodową zgodę i koniec wojny polsko-polskiej, a zarazem odwołuje się do najgłębszych i najbrutalniejszych podziałów, jak kwestia aborcji na życzenie. Przekonuje swoich wyborców, że Polska z jego marzeń jest na wyciągniecie ręki, a stara się wyłącznie o kilka procent mandatów poselskich. Posługując się takim modus operandi obiecać można wszystko, zwłaszcza, że w realiach polskiej polityki niemal każda z tych obietnic jest nierealizowalna. I na tym polega ściema Roberta Biedronia. Jego brutalny cynizm zasłonięty teatralnymi gestami z konwencji.

Jedno co mogę obiecać na pewno, to przyrzeczenie, że będę uważnie (jak wszystkim innym) patrzył mu na ręce. Żadnej taryfy ulgowej nie będzie