Przypomnijmy – w całej sprawie chodzi o słowa Mateusza Morawieckiego ze spotkania z wyborcami w Świebodzinie. - Pamiętacie, jak nasi poprzednicy mówili: budujmy nie politykę, tylko drogi i mosty? Pamiętacie coś takiego? Nie było ani dróg, ani mostów – powiedział wówczas premier. A Platforma zarzuciła mu kłamstwo, bo – jako żywo – mosty i drogi jednak w latach 2007-2015 budowano. Czy premier powinien przeprosić, czy też posłużył się jedynie figurą retoryczną, to miał rozstrzygnąć sąd.

Czytaj także: Sąd oddalił wniosek PO przeciwko Morawieckiemu

I tu pojawia się problem, bo w obecnej sytuacji, w świetle niemal już ukończonej reformy sądownictwa, która – czego nie kryją jej autorzy – opiera się w głównej mierze na wymianie sędziowskich kadr, jakikolwiek wyrok nie zapadłby w tej sprawie, będzie wzbudzać nieufność. Sąd okręgowy uznał, że pozew nie spełnia wymogów, by rozpatrywać go w trybie wyborczym, bo premier Morawiecki nie kandyduje w wyborach? No tak, wiadomo, sędzia pewnie zrozumiał mądrość etapu i wie, że teraz w wymiarze sprawiedliwości o awansach decydują ludzie Zbigniewa Ziobry, więc nie będzie ryzykował zesłania do sądu na drugim końcu Polski. Sąd Apelacyjny miał inne zdanie uznając, że premier Morawiecki jako twarz PiS-u w wyborach ma jednak jakiś z tymi wyborami związek? No tak, wiadomo, to pewnie jeden z tych ojkofobów, których dobra zmiana jeszcze nie objęła. Sąd okręgowy, ponownie rozpatrujący sprawę uznał, iż premier Morawiecki mówiąc „nie było ani dróg, ani mostów” mówił w istocie że dróg i mostów było mniej niż obiecywano? No tak, mądrość etapu etc. Niezależnie od tego jak skończy się sprawa, spojrzenie na nią przez pryzmat twardej polityki będzie się nasuwać samo przez się.

A będzie tak, ponieważ fundamentem zmian w systemie sądownictwa w wykonaniu PiS-u są właśnie zmiany personalne. Jeśli całą reformę prowadzi się pod hasłem, że źli sędziowie, którzy albo kradli kiełbasę w sklepie, albo bratali się z poprzednią władzą, mają ustąpić miejsca naszym dobrym sędziom – to w sytuacji, gdy przed sądem stroną jest władza, dokonująca wymiany obcych na swoich, pojawia się wątpliwość, czy wyrok w takiej sprawie wynika z wyważonego osądu sędziego, czy ze sprawdzenia przez niego partyjnych legitymacji uczestników procesu. I zamiast analizować uzasadnienie wyroku czy orzeczenia, zaczynamy przypisywać mu polityczny wektor. W ten sposób trzecia władza przestaje być postrzegana jako byt odrębny od władzy pierwszej i drugiej. I – co gorsza – nie może nic z tym zrobić. Bo – jeśli wybór sędziów został tak mocno upolityczniony – to niezależnie od tego, co zrobią sami sędziowie, ich działanie będzie postrzegane jako polityczne. Tak jak w sprawie PO kontra Morawiecki. Takim sądom trudno będzie ufać.

W słynnej scenie z komedii „Sami swoi” Leonia Pawlak żegnając swojego syna, Kazimierza, udającego się do sądu na rozprawę, wciska mu do ręki granaty tłumacząc: sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Po reformie sądownictwa w wykonaniu PiS rolę granatów spełniają łatki „ojkofob” i „człowiek Ziobry”, które umożliwiają – przynajmniej werbalne – zakwestionowanie każdego wyroku w sprawie, w której jedną ze stron jest władza (albo której rozstrzygnięciem władza jest żywotnie zainteresowana). Czy ponad 80 proc. Polaków chcących reformy sądownictwa, na których powołuje się PiS, na pewno tego właśnie chciało?