W obronie 370 tysięcy pracujących

Są co najmniej trzy powody, dla których rząd nie powinien znosić tzw. 30-krotności ograniczającej wysokość składek ZUS.

Publikacja: 22.10.2019 21:00

W obronie 370 tysięcy pracujących

Foto: pexels.com

W Polsce praca jest opodatkowana niemal jak wódka. Na każde 1000 zł, jakie pracownik etatowy dostaje na rękę, musi wypracować ok. 1700 zł. Nadwyżkę pożerają podatek dochodowy i składka na ubezpieczenia społeczne, płacona solidarnie przez niego i pracodawcę. To jeden z powodów rozpowszechnienia się przeróżnych form zatrudnienia nieetatowego. Wkrótce szeregi samozatrudnionych mogą się powiększyć o tysiące dobrze zarabiających specjalistów, bo rząd, rozdawszy wyborcze prezenty za dziesiątki miliardów, nerwowo szuka finansowania.

Wciąż niepewny jest los zniesienia rocznego limitu 30-krotności średniej pensji, po którego przekroczeniu lepiej uposażeni przestają płacić składki na ubezpieczenia społeczne. Ruch ten uderzy w ponad 370 tys. osób, ma je kosztować 8–9 mld zł. Nie są to pieniądze, z których rząd łatwo zrezygnuje. Ja jednak namawiam, by nie spuszczał finansowej gilotyny. Są ku temu co najmniej trzy powody.

Po pierwsze, wielu firm nie stać, by wziąć na siebie potężny wzrost kosztów pracowniczych, ich budżety nie są z gumy. Dlatego wielu specjalistów i dyrektorów straci pracę, a ocaleńcy będą musieli pracować za siebie i zwolnionych kolegów. To zachęta, by uciec w samozatrudnienie.

Po drugie, skasowanie limitu utrudni przyciąganie inwestycji, które wymagają zatrudnienia dobrze płatnych specjalistów. W branży zaawansowanych usług biznesowych już widać wahanie, czy rozwijać biznes u nas czy raczej w Rumunii. A co mają powiedzieć ci, których – jak JP Morgan czy Daimlera – osobiście namówił do zainwestowania Mateusz Morawiecki, a teraz zmienia im warunki działania?

Trzeci skutek likwidacji 30-krotności będzie odległy, ale najbardziej szkodliwy. To utrata zaufania do systemu emerytalnego w wyniku zniszczenia podstawowej jego zasady, jaką jest powiązanie wysokości emerytur z sumą wpłaconych składek. Zniesienie limitu powinno oznaczać, że w przyszłości państwo będzie wypłacać emerytury liczone np. od trzech czy nawet dziesięciu średnich pensji. Ale nie wypłaci, bo nie będzie go stać, a gdyby nawet, to nie będzie to do zaakceptowania ze względów politycznych.

Możemy w ciemno założyć, że wysokość świadczeń zostanie wówczas ograniczona, co doprowadzi do ich spłaszczenia lub wręcz wyrównania. A skoro wszyscy mają otrzymywać mniej więcej tyle samo, zniknie motywacja do płacenia wyższych składek ZUS. I koło się zamknie. Rozwiązując problem budżetowy dzisiaj, rząd zafunduje Polakom kryzys w przyszłości.

W Polsce praca jest opodatkowana niemal jak wódka. Na każde 1000 zł, jakie pracownik etatowy dostaje na rękę, musi wypracować ok. 1700 zł. Nadwyżkę pożerają podatek dochodowy i składka na ubezpieczenia społeczne, płacona solidarnie przez niego i pracodawcę. To jeden z powodów rozpowszechnienia się przeróżnych form zatrudnienia nieetatowego. Wkrótce szeregi samozatrudnionych mogą się powiększyć o tysiące dobrze zarabiających specjalistów, bo rząd, rozdawszy wyborcze prezenty za dziesiątki miliardów, nerwowo szuka finansowania.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację