- Trzeba zawiesić strefę Schengen i szybko zamknąć granice Polski, bo zaraz nas tu islamiści pozabijają. Co ci szkodzi pokazać paszport na granicy – tak w samym środku kryzysu imigracyjnego ponad pięć lat temu krzyczał mi w twarz pewien kolega, gdy mu tłumaczyłem, że likwidacja Schengen to szaleństwo. I śmierć kliniczna dla polskiej gospodarki, dla której sprawny transport przez granice to być albo nie być eksportu, siły napędowej PKB.

Dzisiaj możemy się o tym przekonać na własne oczy. I docenić nie dostrzegane na co dzień korzyści, jakie daje nam – zarówno zwykłym obywatelom, jak i przedsiębiorcom – strefa Schengen, której działanie właśnie zostało de facto zawieszone. Na stworzonych ad hoc przejściach granicznych dzieją się sceny dantejskie, kolejki pojazdów sięgały w momencie szczytowym nawet 30 km. Utknęły w nich dostawy towarów do polskich zakładów i produkty wysyłane przez nie na eksport.

W gospodarce, gdzie standardem stały się dostawy just in time, a fabryki – inaczej niż w czasach PRL - nie trzymają trzymiesięcznych zapasów w magazynach (a wręcz nie mają magazynów), sprawna logistyka jest jak układ krwionośny człowieka. Blokada granic pogłębiła zaburzenia spowodowane zawieszeniem pracy centrów handlowych i restauracji – sprawiła, że gospodarka znalazła się w stanie przedzawałowym. I zejdzie na zawał, jeśli europejskie rządy granic nie odetkają dla transportu towarów.

W sytuacji, gdy władze ściągają z całego świata specjalnymi lotami czarterowymi tysiące Polaków, to nie kierowcy ciężarówek stanowią główne zagrożenie epidemiologiczne. Owszem, można i należy stworzyć dla nich katalog zaleceń sanitarnych, ale – na Boga – nie gromadzić ich w wielkich kolejkach na granicy. Bo właśnie w ten sposób tworzy się kolejne potencjalne miejsca „dystrybucji" koronawirusa.