Sztuka poboru podatków powinna przypominać skubanie gęsi: dużo pierza, mało krzyku" – mówił Jean-Baptiste Colbert, legendarny minister finansów Francji z XVII w. Polityka podatkowa polskiego rządu nie spełnia tej definicji – zapowiedź podatku reklamowego wywołała największy w historii Polski protest prasy, radia i telewizji. Dla niezależnych mediów, które w pandemii walczą o przetrwanie, 800 mln zł to suma ogromna, dla rządu niekoniecznie, skoro wydaje dwa i pół razy więcej na swoje tuby propagandowe. Stąd podejrzenie, że nowy podatek sektorowy ma pomóc nie tyle budżetowi, ile rządzącej partii w przejęciu niezależnych mediów, wzorem Węgier.

W Polsce zresztą danina sektorowa już raz pomogła w akwizycji. Wprowadzony przez PiS podatek bankowy obniżył dochodowość banków i „zachęcił" przeżywający problemy włoski Unicredit do sprzedaży Pekao. Państwo uzyskało dominującą pozycję w kluczowym dla gospodarki sektorze. Dlatego warto teraz obserwować skutki nowego podatku handlowego.

Daniny sektorowe pozwalają ukryć wzrost ogólnego poziomu opodatkowania. Suweren ma się cieszyć, że władza zostawiła go w spokoju i sięga do kieszeni innych: banków, wielkich sklepów, producentów napojów itd. Tyle że duża część obciążeń zostaje przerzucona na konsumentów: ostro poszły w górę prowizje i opłaty w bankach, a niedawno zaczęły drożeć napoje. Także handel będzie teraz dążył do wliczenia podatku w ceny, co zwiększy inflację.

Politycy PiS, ręcznie sterując opłacalnością poszczególnych branż, osłabiają konkurencyjność całej gospodarki narodowej. Zniechęcają do inwestycji także polskich przedsiębiorców prywatnych, którzy drżą, czy nie będą następni. Bo gdy władza nakłada nowe daniny gdzie popadnie, nikt nie jest bezpieczny. Zwłaszcza gdy jest w mniejszości – jak leworęczni symbolicznie umieszczeni w tytule tego komentarza.