Sztafeta kwitnącej wiśni

Start sztafety z ogniem olimpijskim pokazał, czego możemy się spodziewać podczas igrzysk w Tokio, których koszt przekroczył już dwukrotnie planowany budżet.

Aktualizacja: 05.04.2021 14:34 Publikacja: 05.04.2021 14:29

Sztafeta kwitnącej wiśni

Foto: Twitter/Tokyo2020

Wszystko zaczęło się w J-Village, czyli ośrodku sportowym, gdzie przez lata selekcjonowano odpady po katastrofie elektrowni atomowej w Fukushimie. - Cały świat mógł zobaczyć skalę odnowy, jakiej dokonaliśmy we wschodniej części kraju - przekonywała szefowa komitetu organizacyjnego igrzysk Seiko Hashimoto, podkreślając towarzyszące startowi sztafety hasło: „Igrzyska odbudowy”.

Ogień został przechowany w Japońskim Muzeum Olimpijskim w Tokio, gdzie znalazł się po przełożeniu igrzysk. Dziś przemierza kraj i daje nadzieję, że najważniejsza sportowa impreza czterolecia się uda, choć pomysł jej organizacji w czasach koronawirusa wciąż się wielu mieszkańcom kraju nie podoba.

Ceremonia rozpoczęcia sztafety odbyła się bez udziału zagranicznych gości. Każdy uczestnik wydarzenia musiał przez tydzień raportować stan zdrowia. Organizatorzy przewidzieli także regularne testy na koronawirusa dla wszystkich, którzy w ciągu najbliższych trzech miesięcy poniosą olimpijski ogień.

Biegaczy zobowiązano do noszenia maseczek lub zachowania dystansu społecznego. Pierwsze metry sztafety w zakresie przestrzegania restrykcji były farsą. Biegnące bez maseczek „Nadeshiko” - piłkarskie mistrzynie świata z 2011 roku - podczas improwizowanego truchtu zachowały wprawdzie dystans, ale wcześniej stały ramię w ramię przy podium, gdzie zapalono pochodnię.

Dostaliśmy zwiastun tego, co czeka nas podczas igrzysk. Gospodarze zapowiedzieli wprawdzie surowy reżim, ale wszystko i tak sprowadzi się do odpowiedzialności samych uczestników - pochodzących z całego świata, wychowanych w odmiennych kulturach, z różnym podejściem do obostrzeń - stłoczonych na terenie wioski olimpijskiej.

Olimpijska świnia

Pochodnia kształtem przypomina kwitnącą wiśnię. Płomienie wyłaniają się z płatków kwiatu i łączą w jego centrum. 30 procent aluminium, z którego ją wykonano, pochodzi z recyklingu materiałów wykorzystanych przy tworzeniu tymczasowych mieszkań dla ofiar trzęsienia ziemi z 2011 roku. Organizatorzy chcą igrzysk neutralnych klimatycznie, więc paliwem dla ognia jest wodór.

Skład sztafety to nie tylko przekrój społeczeństwa - od zwykłych mieszkańców po gwiazdy sportu i estrady - ale także japońskich obaw. Jedni niosą ogień z dumą oraz uśmiechem, a inni - jak piłkarka Sawa Homare, aktorzy Atsushi Tamura i Hirosue Ryoko, czy snowboardzistka Kurumi Imai - rezygnują.

Kolejne sondaże - najświeższy opublikował niedawno dziennik „Asahi” - potwierdzają, że większość Japończyków chce odwołania lub kolejnego przełożenia imprezy. Gospodarzom w budowaniu atmosfery przeszkadza nie tylko pandemia, ale także wpadki działaczy.

Poprzedni szef komitetu organizacyjnego Yoshiro Mori musiał ustąpić ze stanowiska po tym, jak podczas oficjalnego spotkania zażartował, że kobiety mają silne poczucie rywalizacji i przemawiają zbyt długo, więc dobrze byłoby ograniczyć im czas na wystąpienia. 83-latek zebrał gromy, a na stanowisku zastąpiła go Hashimoto.

Minęło kilka tygodni i pracę stracił dyrektor artystyczny Hiroshi Sasaki, bo zaproponował modelce plus size Naomi Watanabe, żeby podczas ceremonii otwarcia igrzysk wcieliła się w rolę „Olympig”, czyli „olimpijską świnię”. Ten pomysł wydawał się 66-latkowi „całkiem czarujący”.

Niemy doping

Ogień olimpijski to dla organizatorów „światło na końcu długiego tunelu”. Sztafeta ma przekonać Japończyków, że zbliża się sportowe święto, choć trasę pierwszego odcinka ogłoszono dopiero pół godziny przed jej rozpoczęciem, żeby uniknąć  tłumów.
Rząd pozwolił, żeby ogniowi towarzyszyli kibice - tylko miejscowi, mieszkający w danej prefekturze - ale trzymane przez nich flagi powiewają w ciszy. Zakazano śpiewu i krzyków. Taki sam reżim czeka uczestników igrzysk, dozwolone będą jedynie oklaski, czyli doping niemy.

Władze kilka dni temu zakończyły trwający trzy miesiące stan wyjątkowy w Tokio, ale aż połowa ankietowanych w sondażu „Ashai” uznała, że doszło do tego zbyt wcześnie. Rok pandemii przyniósł w Japonii prawie 470 tys. zachorowań na koronawirusa oraz ponad 9 tys. zgonów. To liczby, które na tamtejszym społeczeństwie robią wrażenie.

- Chcemy dać światło nadziei Japonii oraz całemu światu - nie kryje Hashimoto, a odpowiedzialna w japońskim rządzie za organizację igrzysk Tamayo Marukawa podkreśla, że „sztafeta ma pomóc nas wszystkich zbliżyć”. Ogień w ciągu 121 dni odwiedzi 47 prefektur. Drogę zakończy w dniu otwarcia igrzysk, 23 lipca na Stadionie Olimpijskim.

Olimpjski dług

Impreza w Tokio już teraz jest jedną z najdroższych w dziejach olimpizmu. Agencja AFP podała, że oficjalny budżet - obejmujący też koszty zmiany terminu - sięgnie 15,4 mld dolarów. Jeszcze w 2013 roku Japończycy planowali wydać na organizację igrzysk dwa razy mniej. - Liczby z wniosku aplikacyjnego były fikcją - mówi Schinchi Ueyama z Uniwersytetu Keio w Tokio.

Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) pracuje z gospodarzami nad protokołem sanitarnym, który zagwarantuje bezpieczeństwo. Organizatorzy informacje o kolejnych ograniczeniach przekazują metodą małych kroków. Według najnowszych MKOl radykalnie ograniczy liczbę akredytowanych gości, czyli VIP-ów, byłych sportowców oraz działaczy.

Wiadomo już, że imprezy nie zobaczą z trybun fani zza granicy. - Podzielamy rozczarowanie kibiców z całego świata oraz rodzin i przyjaciół zawodników, którzy chcieli odwiedzić Japonię. Wiemy, że to olbrzymie poświęcenie, ale od początku mówiliśmy, że pandemia będzie wymagać poświęceń. Najważniejsze jest bezpieczeństwo. Wierzymy, że te igrzyska będą wielkim sukcesem - twierdzi szef MKOl, Niemiec Thomas Bach.

Nadziei, że na igrzyskach dorobi się sektor turystyczny, już dawno nie ma. Informacja o zamknięciu granic podczas imprezy to tylko formalne potwierdzenie przewidywań i wyrok na wielu restauratorów czy hotelarzy, którzy zainwestowali z nadzieją na zysk. Potężny debet mają też na koncie organizatorzy, którzy muszą zwrócić pieniądze za ponad 600 tys. biletów.

Nie wiadomo, czy miejsca zwolnione przez zagranicznych gości zajmą miejscowi fani. Popyt na bilety przed wybuchem pandemii był ogromny, ale teraz zwracają je nawet Japończycy. Organizatorzy będą naciskać na otwarcie trybun - do badania rozprzestrzeniania się wirusa w warunkach stadionowych Japończycy zaangażowali nawet superkomputer Fugaku, a decyzja zapadnie w kwietniu.

Brak kibiców dla MKOl-u to jedynie problem wizerunkowy. Filarem budżetu najbogatszej pozarządowej organizacji świata są wpływy z praw do transmisji i od sponsorów, a finansowy sukces igrzysk rozgrywanych na zamkniętych obiektach byłby tylko potwierdzeniem, że wielki sport staje się dziś przede wszystkim widowiskiem telewizyjnym. Pełne trybuny to tylko dodatek.

Wszystko zaczęło się w J-Village, czyli ośrodku sportowym, gdzie przez lata selekcjonowano odpady po katastrofie elektrowni atomowej w Fukushimie. - Cały świat mógł zobaczyć skalę odnowy, jakiej dokonaliśmy we wschodniej części kraju - przekonywała szefowa komitetu organizacyjnego igrzysk Seiko Hashimoto, podkreślając towarzyszące startowi sztafety hasło: „Igrzyska odbudowy”.

Ogień został przechowany w Japońskim Muzeum Olimpijskim w Tokio, gdzie znalazł się po przełożeniu igrzysk. Dziś przemierza kraj i daje nadzieję, że najważniejsza sportowa impreza czterolecia się uda, choć pomysł jej organizacji w czasach koronawirusa wciąż się wielu mieszkańcom kraju nie podoba.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Inne sporty
Rosjanie i Białorusini na igrzyskach w Paryżu. Jak umiera olimpijski ruch oporu
Inne sporty
Rusza Grand Prix na żużlu. Bartosz Zmarzlik w pogoni za piątym złotem
Inne sporty
Polacy zaczynają mistrzostwa świata w cheerleadingu. Nadzieje są duże
Inne sporty
Bratobójcza walka o igrzyska. Polacy zaczęli wyścig do Paryża
kolarstwo
Katarzyna Niewiadoma wygrywa Strzałę Walońską. Polki znaczą coraz więcej