Marilyn Monroe: Sekrety pulchnej blondynki

50 lat po śmierci Marilyn Monroe wciąż jest uosobieniem seksu. Świat się zmienił, a razem z nim obyczajowe wzorce i kanony piękna. Inne seksbomby dawno trafiły do lamusa, a ona kusi, przyciąga niemodną w gruncie rzeczy kobiecością

Aktualizacja: 19.05.2017 14:27 Publikacja: 19.05.2017 00:01

Marilyn Monroe: Sekrety pulchnej blondynki

Foto: ROL

19 maja 1962 roku, podczas imprezy z okazji zbliżających się 45. urodzin prezydenta Johna F. Kennedy’ego odbywającej się w Madison Square Garden w Nowym Jorku, Marilyn Monroe wykonała zadedykowany mu utwór "Happy Birthday to You". W 55. rocznicę tego wydarzenia przypominamy poświęcony słynnej aktorce tekst Barbary Hollender z sierpnia 2012 roku.

Jedno z jej najsłynniejszych, najbardziej seksownych ujęć zostało zrobione w Nowym Jorku, 15 września 1954 roku. Na planie „Słomianego wdowca" Marilyn stanęła przy kracie wentylacyjnej z metra, a powiew powietrza uniósł jej białą sukienkę, odsłaniając uda, a nawet bieliznę. Działo się to w czasach, gdy w kinie amerykańskim przestrzegano Kodeksu Haysa, zabraniającego pokazywania jakiejkolwiek nagości!

Zobacz galerię zdjęć

Zdjęcie Sama Shawa obiegło świat. Ale podobne zrobiło wówczas 100 innych fotoreporterów, m. in. późniejszy portrecista Monroe Arthur Felling, bo szefowie studia, licząc na promocję, ujawnili miejsce pracy ekipy. Billy Wilder powtarzał tę scenę 14 razy, aż Marilyn zażartowała: „Mam nadzieję, że nie robisz tylu dubli, żeby zabawiać nimi przyjaciół na przyjęciach".

Tajemnica Marilyn Monroe tkwiła właśnie w tym, że wpasowywała się w gusty wszystkich, stała się luksusem, który wydawał się dostępny dla każdego. Była zwyczajną dziewczyną. Urodziła się jako Norma Jean Mortenson, ojca nie znała, matka ją porzuciła. W zastępczej rodzinie była molestowana seksualnie, potem trafiła do przyjaciół matki, którzy nie dając sobie rady z jej wybrykami, wydali ją za mąż w wieku 16 lat. Dostrzeżona przez przypadkowego fotografa pozowała do nagich zdjęć i tak jak wiele dziewczyn z prowincji marzyła o Hollywood.

Ameryka pokochała Marilyn, bo była jej nieodrodnym dzieckiem. Uosabiała marzenie o karierze Kopciuszka. Lata 50. były w Stanach ważnym czasem – wciąż panowała euforia związana ze zwycięstwem w II wojnie i boomem ekonomicznym, ale i narastał strach przed wojną nuklearną, trwały paranoiczne prześladowania ludzi podejrzanych przez komisję McCarthy'ego o komunizm.

Marilyn patrzyła na mężczyzn spod przymrużonych powiek i budziła w nich erotyczne pragnienia. A jednocześnie nie burzyła niczego, w co Amerykanie wierzyli. W każdym filmie lądowała na końcu z jakimś przystojnym farmerem na cichej wsi lub oczarowywała milionera i budowała domowe ciepełko. Jej europejska odpowiedniczka Brigitte Bardot z seksu i miłości uczyniła wartość samą w sobie, dla Marilyn to był sposób na zdobycie męża na ekranie. Była uwodzicielska i pociągająca, a przy tym na swój sposób czysta, nienaruszająca schematów szczęścia.

W życiu nie było tak różowo. Marilyn Monroe to kłębek neuroz i niespełnień. Cierpiała na dysleksję, próbowała ukryć jąkanie, walczyła z wysypkami, miała dolegliwe bóle menstruacyjne i powracające, przewlekłe zapalenia jelita grubego. Męczyły ją depresje i bezsenność, bywały miesiące, gdy sesje z psychoterapeutą odbywała codziennie. W młodości przeszła kilkanaście skrobanek i potem, gdy bardzo chciała zostać matką, nie mogła zajść w ciążę. Po pierwszym nieudanym małżeństwie miała dwóch kolejnych mężów – basebalistę Joego DiMaggio i pisarza Arthura Millera, a także niezliczone romanse, m. in. z Frankiem Sinatrą, Elią Kazanem, Marlonem Brando, a wreszcie z braćmi Kennedy. Żadnego z nich nie potrafiła zatrzymać przy sobie na dłużej.

Miała też niezaspokojone ambicje. Dzięki Millerowi weszła w intelektualne środowisko nowojorskie, studiowała aktorstwo, chciała grać ambitne role. Zadziwiła krytyków kreacją w „Przystanku autobusowym", ale Hollywood chciał ją widzieć taką, jaką ją stworzyli Henry Hathaway w „Niagarze", Howard Hawks w „Mężczyźni wolą blondynki", Jean Negulesco w „Jak poślubić milionera" czy Otto Preminger w „Rzece bez powrotu". Szefowie studiów potrzebowali jej jako blondynki, która każdemu mężczyźnie obiecuje raj, partnerki Jacka Lemmona i Tony'ego Curtisa w „Pół żartem, pół serio" Billy'ego Wildera.

Co jednak miała w sobie, że ciągle jest symbolem seksu? Nie pasuje przecież do obowiązujących standardów piękna. Blondynka z farbowanymi, niemodnie pofalowanymi włosami, ładna, ale o rysach dość pospolitych. Duże piersi, pełne biodra, kobiece kształty, wszystko – jak na współczesne normy – zdecydowanie zbyt pulchne. Gdzie jej tam do Ani Rubik, Gisele Bundchen czy Natalii Vodianowej.

Żadna z wielkich gwiazd kina nie obroniła się tak jak ona. Zaradne cnotki z początku wieku w stylu Mary Pickford czy Lillian Gish mają jedynie wartość archiwalną. Mae West w latach 30. przełamywała wzorce niewinności, była wyrachowana i rozwiązła, a kto o niej pamięta? Chłodne i zdystansowane do rzeczywistości Europejki – Greta Garbo i Marlena Dietrich – uczyły Amerykanów, że miłość może być wartością samą w sobie, a nie biznesem prowadzącym do małżeńskiego kontraktu. Dziś nikt do nich nie wzdycha. Vivien Leigh zagrała w przeboju wszech czasów „Przeminęło z wiatrem" kobietę silną, dążącą konsekwentnie do celu. Rita Hayworth potrafiła tak zdejmować długą rękawiczkę, jakby robiła striptiz, a Jane Russel w okresie wojennego poluzowania obyczajów epatowała biustem. I co? Ogląda się je jedynie na seansach w Iluzjonie.

Przeminęła także sława rówieśniczek Marilyn Monroe: Doris Day, Shirley MacLaine, Audrey Hepburn, nawet Elizabeth Taylor. Brigitte Bardot, stara i pomarszczona, bierze udział w kampaniach na rzecz zwierząt, Claudia Cardinale przerzuciła się na fotografię. Najdłużej utrzymywała się jako uosobienie kobiecości Sophia Loren, ale żadna z tych aktorek nie zagościła w zbiorowej wyobraźni jako symbol seksu na dłużej. Czy tylko dlatego, że znamy ich twarze poorane zmarszczkami?

Była uwodzicielska i pociągająca, a przy tym na swój sposób czysta, nie naruszała schematów szczęścia

Marilyn odeszła jako piękna kobieta. Miała 36 lat i wciąż zachwycała. Gdy dziś ogląda się taśmy z 18 maja 1962 roku, kiedy to dwa i pół miesiąca przed śmiercią śpiewała „Happy Birthday" prezydentowi Johnowi Kennedy'emu, ciarki przechodzą po plecach. Na YouTube pod nagraniami można przeczytać świeże wpisy: „Jestem dzieciakiem lat 90., ale Marilyn Monroe była cool", „Dlaczego czuję, że tak dużo mamy wspólnego? Marilyn, kocham cię! „Przeszła tak dużo...ale będzie żyła zawsze", „Najpiękniejszy prezent urodzinowy!".

Lois Banner, autorka interesującej biografii „Marilyn: The Passion and The Paradox", nazwała ją feministką, choć ten ruch zaczął się na dobre dopiero kilka lat po jej śmierci. Od pół wieku nie przestaje też inspirować artystów – od Andy'ego Warhola zaczynając, a młode, piękne aktorki stale do niej przyrównujemy. Niedawno na ekranach był film „Mój tydzień z Marilyn" z Michelle Williams. To zdolna aktorka, ale w roli Marilyn Monroe sprawiała wrażenie drewnianej i nijakiej.

Marylin Monroe miała coś, czego nie da się zdefiniować, co czyniło z niej piekielnie seksowną kobietę, z którą – jak mówił Marlon Brando – kilkanaście milionów mężczyzn chciało pójść do łóżka. Była świadoma swej atrakcyjności i potrafiła to wykorzystać. Dlaczego więc powiedziała, że najważniejszą rolę zagrała w „Skłóconych z życiem" – kobiety, której marzenia legły w gruzach? Dlaczego w wywiadzie żaliła się: „Wszyscy się ze mnie śmieją: wielki cyc, wielka dupa, wielkie nic. Czy nie mogę być kimś innym? Boże, jak długo można być sexy?". Dlaczego sięgała po barbituraty i amfetaminę? I dlaczego powiedziała: „Jestem jedną z tych dziewczyn, które znajduje się w hotelowym pokoju z pustą fiolką po środkach nasennych w ręku".

Znaleziono ją 5 sierpnia 1962 roku, nie w brudnej klitce podrzędnego motelu, lecz w luksusowej willi, ale obok łóżka rzeczywiście leżały opróżnione butelki po pigułkach. Ktoś po jej śmierci napisał: „Marilyn wyłoniła się z tajemnicy i szaleństwa, odeszła również w tajemnicy". 50 lat później, choć ukazały się niezliczone biografie, ciągle wydaje się równie nieodgadniona. I intrygująca. Może kochamy nie tylko ten jej czysty seksapil, przymrużone oczy, rozchylone usta i pełen namiętności głos, ale również jej niespełnienia i nieodgadnione sekrety.

19 maja 1962 roku, podczas imprezy z okazji zbliżających się 45. urodzin prezydenta Johna F. Kennedy’ego odbywającej się w Madison Square Garden w Nowym Jorku, Marilyn Monroe wykonała zadedykowany mu utwór "Happy Birthday to You". W 55. rocznicę tego wydarzenia przypominamy poświęcony słynnej aktorce tekst Barbary Hollender z sierpnia 2012 roku.

Jedno z jej najsłynniejszych, najbardziej seksownych ujęć zostało zrobione w Nowym Jorku, 15 września 1954 roku. Na planie „Słomianego wdowca" Marilyn stanęła przy kracie wentylacyjnej z metra, a powiew powietrza uniósł jej białą sukienkę, odsłaniając uda, a nawet bieliznę. Działo się to w czasach, gdy w kinie amerykańskim przestrzegano Kodeksu Haysa, zabraniającego pokazywania jakiejkolwiek nagości!

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie