Siergiej Łoźnica: Tak mało jest w ludziach nadziei

Siergiej Łoźnica, reżyser „Donbasu" mówi Barbarze Hollender o swoim filmie i o wojnie we wschodniej Ukrainie.

Aktualizacja: 14.10.2018 19:45 Publikacja: 14.10.2018 17:41

„Donbas” pokazuje jedynie to, co wydarzyło się w realnym życiu. Film od piątku na ekranach

„Donbas” pokazuje jedynie to, co wydarzyło się w realnym życiu. Film od piątku na ekranach

Foto: against gravity

Rzeczpospolita: „Donbas" zbudował pan z 13 krótkich etiud, z których każda jest samodzielną opowieścią. Nie obawiał się pan, że w filmie zabraknie silnego bohatera, za którym widz może podążać?

Siergiej Łoźnica: Nie, wykorzystałem podobną konwencję jak Luis Bunuel w słynnym „Widmie wolności". Wybrałem ją właśnie dlatego, że nie chciałem opowiedzieć historii jednego człowieka. Szukałem uogólnień, próbowałem opisać stan społeczeństwa. I opowiedzieć o wojnie, którą Zachód chce wymazać ze świadomości. A ona trwa. Niszczy cały region i mieszkających tam ludzi.

Pokazał pan wschodnią Ukrainę, obraz jej strasznej codzienności. Chaos, upodlenie, korupcję, zanik ludzkich odruchów.

To jest klimat dzisiejszego Donbasu. Popracowałem oczywiście nad dramaturgią tej opowieści, ale – poza finałem – wszystko, co widz ogląda na ekranie, wydarzyło się naprawdę. Każdy epizod ma swój pierwowzór w amatorskich nagraniach dokonanych przez różnych ludzi już po wybuchu wojny w 2014 r. Niektóre z etiud zainscenizowałem dokładnie tak samo, jak wyglądały w tych materiałach. Nie zmieniałem w tych opowieściach absolutnie niczego.

Na przykład?

Fragment w szpitalu – z oddziału położniczego – jest dokładnie odtworzony i przeniesiony z amatorskiego nagrania. Łącznie z dialogiem. Sceny z urzędu miejskiego to replika rzeczywistości. Podobnie jak sekwencja ślubu. Historię z niemieckim dziennikarzem opowiedział mi znajomy, który z nim współpracował. Sam zresztą zagrał w filmie fotografa. Prawdziwa jest etiuda o żołnierzu zlinczowanym na ulicy.

Te etiudy układają się w obraz ogarniętego wojną państwa bezprawia.

Prasa przedstawia konflikt w Donbasie jako bardzo skomplikowany. Tymczasem wojny zwykle sprowadzają się do tego, że jedna strona napada na drugą, żeby ją ograbić. Silny bierze wszystko. Jeśli nie ma demokratycznych instytucji, wszędzie panuje korupcja i nie musisz płacić podatków, to rodzi się świetna sytuacja do robienia wielkich interesów. Właśnie jak w Doniecku, gdzie panuje pełna anarchia. Tam nie ma mowy o pokoju: konflikt będzie trwał, podniecany przez Rosjan, którzy chcą mieć to terytorium pod kontrolą.

Czy zachodni widz, który nie zna sytuacji w Donbasie, jest w stanie zrozumieć pana film?

Ktoś, kto nic nie wie o tej rzeczywistości, pewnie się nie zorientuje, kto jest separatystą, nacjonalistą, „faszystą", Ukraińcem, Rosjaninem, a nawet z jaką armią ma do czynienia, tym bardziej że do Donbasu zjechało masę najemników. Skończył im się kontrakt wojskowy w Rosji, więc zaciągnęli się tu, gdzie teraz jest więcej czołgów niż w całych Niemczech. Donbas został zamieniony w poligon, gdzie szkolą się żołnierze mogący brać udział w kolejnych wojnach. Ale nawet jeśli widz się w tym wszystkim gubi, to i tak może przerazić się światem, gdzie ludzie są upokarzani, gdzie jest korupcja, złodziejstwo, kłamstwo i chamstwo. Dla międzynarodowej widowni zresztą przygotowaliśmy napisy, gdzie poszczególne wydarzenia mają miejsce.

W jednym z pana filmów dokumentalnych, w znakomitym „Majdanie", zrealizowanym w 2014 r., była iskra nadziei: pokazał pan, że wolność jest wielką wartością, która tkwi w ludziach, choć czasem trzeba zapłacić za nią najwyższą cenę. W „Donbasie" znów – jak w wielu pana filmach – tej nadziei nie ma.

„Majdan" był rejestracją wielkiego wolnościowego zrywu. „Donbas" to portret społeczeństwa, które przyzwyczaiło się do nienormalności. Rosyjski pisarz Warłam Szałamow wiele lat życia spędził w łagrach, w potwornych warunkach. Opisywał świat wyzuty z człowieczeństwa. Był ciężko chory, jego małżeństwo rozpadło się, córka, która wstąpiła do Komsomołu, w ankietach, w rubryce „ojciec", wpisywała: nie żyje. Dwukrotnie skazany, po latach w gułagach przyjechał z Kołymy do Moskwy w 1956 r. Główne pytanie brzmiało: „Jak powrócić z tamtego piekła do normalnego życia?". Sytuację, w jakiej dzisiaj znaleźliśmy się w wielu krajach postsowieckich, można opisać podobnie. My wciąż jeszcze nie wróciliśmy do normalności. Może dlatego tak mało w „Donbasie" nadziei.

Jak pana film może zostać odebrany na Ukrainie i w Rosji?

Do Rosji nie jeżdżę od wybuchu wojny, ale wiem, że wielu ludziom moje filmy się tam podobają. Co do Ukrainy – nie jestem tu w swoim myśleniu o postsowieckiej mentalności odosobniony. A z kolei nie wykluczam, że negatywni bohaterowie filmu, którzy rozpoznają siebie na ekranie, będą wręcz dumni. Kiedyś zrobiłem ostry, satyryczny dokument o sowieckiej propagandzie i na jednym z festiwali rosyjskich wręczono mi statuetkę anioła – nagrodę za „ocalenie pięknych wspomnień naszej wspaniałej przeszłości". Może więc kiedyś dostanę za swoje filmy nagrodę od Putina?

Nie boi się pan represji? Reżyser Oleg Sencow też był na Majdanie, a potem, gdy pojechał na Krym, trafił stamtąd do łagru na Syberii oskarżony przez Rosjan o terroryzm.

Gdybym się bał, nie mógłbym robić filmów. Zresztą różnie bywa. Ludzie lojalni władzom Rosji, uczestniczący w kłamstwie też czasem stają się jego ofiarami. W tradycji rosyjskich służb zdarzały się podobne prowokacje. Jest powiedzenie: jeśli chcesz żyć, musisz być w każdym momencie przygotowany na śmierć. Kręcę filmy, żeby mówić o sprawach, które są dla nas ważne.

Nie myślał pan jednak nigdy o tym, by spokojnie pracować w Berlinie? W Niemczech przecież pan mieszka na stałe już od kilkunastu lat.

W Niemczech zrealizowałem co prawda jeden dokument –„Austerlitz", ale generalnie ten kraj jest jednak dla mnie terra incognita. Jestem obywatelem Ukrainy i chcę robić filmy tam, gdzie wszystko mnie boli, bo jest moje.

Sylwetka

Siergiej Łoźnica, reżyser

Ur. w 1964 r. w Baranowiczach na Białorusi, wychował się w Kijowie, gdzie skończył matematykę na uniwersytecie i pracował w Instytucie Cybernetyki. W 1997 r. zrobił dyplom w szkole filmowej w Moskwie. Oprócz ponad 20 dokumentów zrealizował kilka filmów fabularnych: „Szczęście ty moje" (2010), „We mgle" (2012), „Łagodna" (2107). Za „Donbas" (2018) dostał nagrodę za reżyserię w sekcji „Pewne spojrzenie" festiwalu w Cannes. ©?

Nienormalność, która stała się normą

Ponad 20 znakomitych dokumentów, wstrząsające filmy fabularne, w których też czuje się rękę artysty uważnie obserwującego rzeczywistość. Siergiej Łoźnica zapisuje na taśmie postradziecki świat.

– Lata komunizmu zostawiły po sobie pustkę. Cmentarzysko idei i wartości. Nie zmienią tego laptopy, komórki i jachty nowobogackich milionerów. I trzeba o tym mówić, bo po euforii ponad dwóch dekad wolności powinniśmy wreszcie zapytać, co nie pozwala nam iść dalej. Pokonać granice, które tkwią w nas samych – mówił, prezentując „Szczęście ty moje" czy „Łagodną". Teraz w „Donbasie" pokazuje trwający od 2014 r. zbrojny konflikt wywołany przez wspieranych przez Rosjan separatystów, chcących oderwać ten region od Ukrainy.

Nowy film Łoźnicy składa się z epizodów układających się w opowieść o podzielonym i wyniszczonym wojną kraju. Reżyser nie pokazuje walk i działań wojennych, lecz codzienność ludzi, którzy nienormalną sytuację uznali za normę. I starają się w niej funkcjonować. Może zresztą i dlatego, że innego świata mieć nie mogą? Że innego świata nie znają?

Łoźnica mówi o nędzy, duchowej pustce i upadku moralności, o nienawiści, która tkwi w zwyczajnych ludziach. Niektóre epizody są bardzo drastyczne. Jak choćby ten z żołnierzem, na którego rzuca się tłum i – oskarżając go o „faszyzm" – dokonuje samosądu, wylewając na niego własne frustracje. Jak sceny, w których niemiecki dziennikarz „zwiedza" slums zamieszkany przez uciekinierów ze zniszczonego miasta. Jak opowieść o bezprawiu, gdy rosyjska milicja, używając szantażu i gróźb, „legalnie" rekwiruje samochód przypadkowemu biznesmenowi.

Równie przeraźliwe są historie o chamstwie nowobogackich i manipulacji medialnej. A najbardziej przeraża, że to nie jest kreacja twórcy. Wszystkie historie Łoźnica zaczerpnął z filmików wrzucanych do internetu przez ludzi rejestrujących autentyczne sytuacje.

Ten film zostawia widza z bolesną świadomością, że wszystko to dzieje się tak niedaleko od nas. ©?

—Barbara Hollender

Rzeczpospolita: „Donbas" zbudował pan z 13 krótkich etiud, z których każda jest samodzielną opowieścią. Nie obawiał się pan, że w filmie zabraknie silnego bohatera, za którym widz może podążać?

Siergiej Łoźnica: Nie, wykorzystałem podobną konwencję jak Luis Bunuel w słynnym „Widmie wolności". Wybrałem ją właśnie dlatego, że nie chciałem opowiedzieć historii jednego człowieka. Szukałem uogólnień, próbowałem opisać stan społeczeństwa. I opowiedzieć o wojnie, którą Zachód chce wymazać ze świadomości. A ona trwa. Niszczy cały region i mieszkających tam ludzi.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Film
„Biedne istoty” już na Disney+. Film z oscarową Emmą Stone błyskawicznie w internecie
Film
Dżentelmeni czyli mocny sojusz dżungli i zoo
Film
Konkurs Główny „Wytyczanie Drogi” Mastercard OFF CAMERA 2024 – znamy pierwsze filmy
Film
„Pamięć” Michela Franco. Ludzie, którzy chcą zapomnieć ból
Film
Na co do kina w weekend? Trzy filmy o skomplikowanych uczuciach