Na ekranie rozmazane, czarno-białe ujęcia z 1941 roku. I komentarz: „Ludność Odessy pod rządami bolszewików była odcięta od świata. Teraz mogą słuchać wieści z rumuńskiego radia. Nad Odessą nasi dzielni żołnierze zawiesili rumuńską flagę, pod którą walczyli. Powiewa teraz na chwałę rumuńskiej wiktorii".
Masakra w Odessie
W „Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy" bohaterką jest młoda reżyserka Mariana Marin, która przygotowuje się do rekonstrukcji wojennych wydarzeń w Odessie. Ale ma to być inscenizacja odmienna od tego, co utrwaliły stare kroniki i co obowiązuje w oficjalnej propagandzie. Chce pokazać, jak w październiku 1941 roku sprzymierzone z armią niemiecką wojska rumuńskie dokonały w Odessie masakry Żydów.
– Człowiek ma zdrową psychikę, jeśli wie, skąd pochodzi, w jakim miejscu jest i dokąd zmierza – mówi twórca filmu Radu Jude. – To zdanie odnosi się również do społeczeństw. Moi rodacy zamiatają trudne chwile swojej historii pod dywan, nie chcą mieć poczucia winy. Ale rumuńskie społeczeństwo nie będzie zdrowe, dopóki uczciwie nie rozliczy się z przeszłością.
Jude próbuje to robić. W 2015 roku pokazał znakomity czarno-biały „Aferim!", w którym przypomniał handel romskimi niewolnikami na dawnych ziemiach rumuńskich. Film o niesprawiedliwości, korupcji, spychaniu na margines mniejszości, oglądało się jak stary sztych, a jednak w swej wymowie „Aferim!" był bardzo współczesny.
W „Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy" Radu Jude odwołuje się do dnia dzisiejszego bezpośrednio. Mówi o pamięci i o polityce historycznej władz Rumunii, które chcą chwalić się bohaterskimi momentami dziejów, wykreślając ze zbiorowej świadomości te wstydliwe. Diagnozuje kondycję dzisiejszego społeczeństwa rumuńskiego.