W trzeciej odsłonie tarczy antykryzysowej jest zapis o składce od vod. Filmowcy upominali się o nią od dawna.
To paradoks, że dopiero epidemia zmusza nas do cywilizowanych rozwiązań. Kinematografia stała się jedną z pierwszych ofiar koronawirusa. Padła praktycznie z dnia na dzień. Wszyscy mówią o branżach turystycznej, hotelarskiej czy kosmetyczno-fryzjerskiej, nie zdając sobie sprawy, że branża filmowa wytwarza część dochodu narodowego porównywalną z tamtymi. Tymczasem trzy jej główne dziedziny – produkcja, kina i wydarzenia takie jak festiwale czy przeglądy –zostały sparaliżowane. Ekipy przerwały zdjęcia, a bankructwo producenta filmowego może nastąpić szybko. Jeśli wstrzymana zostaje produkcja filmów, nie ma jak się bronić przed finansową katastrofą. Dlatego nasza branża naprawdę potrzebuje radykalnej pomocy i ważne jest, że ta składka, w wysokości 1,5 procenta, której dotąd nie udało się przeforsować, wreszcie się w Polsce pojawia. Według szacunków może przynieść ok. 16 mln zł w ciągu roku.
Wprowadzenie jej było postulatem zespołu antykryzysowego przy Polskim Instytucie Sztuki Filmowej.
To jest porozumienie ponad podziałami. W spotkaniach biorą udział ludzie różniący się czasem światopoglądowo. Ale działamy w interesie branży. Wszyscy chcemy ją ratować. Co ważne, nie wyciągnęliśmy rąk po pieniądze, lecz podsunęliśmy rozwiązania. Między innymi tę 1,5-procentową składkę od vod. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to ruch niepopularny, jednak prof. Piotr Gliński zgodził się wziąć na siebie ryzyko przeforsowania niepopularnej decyzji jako minister kultury i dziedzictwa narodowego, ale także wicepremier. To nie jest niuans tytularny. Chodzi o miejsce kultury w gospodarce kraju. Mówiliśmy o większej liczbie rozwiązań. Skompletowanie ich będzie rozłożone w czasie.