Niesłychany entuzjazm Tolekan Ismailovej

Wróciłam niedawno z dalekiej i ciekawej podróży. Zostałam zaproszona na Bir Duino Kyrgyzstan – czyli festiwal filmów dokumentalnych poświęconych prawom człowieka.

Aktualizacja: 02.12.2017 20:44 Publikacja: 02.12.2017 00:01

Niesłychany entuzjazm Tolekan Ismailovej

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

„Bir duino" znaczy po kirgisku „jeden świat" i było to już 11. wydanie festiwalu, który został zainicjowany 20 lat temu w Czechach przez organizację Człowiek w Potrzebie. Dziś w kilkunastu krajach, takich jak Mołdawia, Tunezja czy Hongkong, odbywają się siostrzane festiwale – organizowane najczęściej przez lokalne stowarzyszenia obrony praw człowieka.

Jedynym krajem Azji Środkowej i Kaukazu, w którym taki festiwal się odbywa, w zależności od klimatu politycznego mniej lub bardziej popierany czy bojkotowany przez władze, jest Kirgistan. W tym roku, po wyborach nowego prezydenta Sooronbaja Dżeenbekowa, na festiwal przybyło nawet kilku oficjeli, w tym wiceminister sprawiedliwości.

Kirgistan to piękny, górzysty kraj na końcu, a może na środku, świata. Na szczęście nie graniczy z Rosją, ale jeśli przyjrzeć się granicom z Uzbekistanem i Tadżykistanem w Dolinie Fergańskiej, to ma się wrażenie, że gdy Stalin rysował mapy ówczesnych republik, musiał wypić bardzo dużo kindzmarauli, swego ulubionego (półsłodkiego) wina gruzińskiego. Jeszcze w okresie Związku Sowieckiego ludzie sobie jakoś radzili, ale gdy powstały niepodległe państwa w starych granicach, okazało się to tragedią: rodziny, wioski zostały poprzedzielane zasiekami, strażą graniczną i celnikami. Najlepiej zorganizowani okazali się fergańscy pszczelarze, którzy upierali się, że aby ich miód był taki jak zawsze (a jest wybitny), należy ule przewozić z jednej góry na drugą, jak to robiono od 2 tysięcy lat, nie zwracając uwagi na nowe przepisy.

Dzięki temu mam zdjęcie sprzed kilkunastu lat w miejscowości Fergana w Uzbekistanie, gdzie odbył się zjazd pszczelarzy: ja siedzę w środku, koło mnie główny imam Doliny Fergańskiej i generał, dowódca wojsk granicznych, a nad nami dumny napis „Pszczoły bez granic". Dziś Uzbekistan i Tadżykistan są krajami mocno autorytarnymi, z olbrzymią liczbą więźniów politycznych, którym przykleja się łatki terrorystów z Hizb ut-Tahrir, żeby Zachód nie protestował.

Kirgistan różni się od swoich sąsiadów, jest bardziej liberalny, miał jedną rewolucję kwiatów (tulipanów) i jedną trochę krwawą, ale prezydenci i premierzy się zmieniają, jest coś na kształt opozycji, a najbardziej znana obrończyni praw człowieka Tolekan Ismailowa, dyrektorka tego festiwalu i organizatorka różnych koalicji obywatelskich, była jedynie zatrzymywana, poturbowana, jej rodzina prześladowana, ale w sąsiednich krajach albo by już nie żyła, albo zmuszono by ją do emigracji.

Dzięki festiwalowi Kirgizi zaczęli kręcić filmy dokumentalne, bo okazało się, że jest po co. Nie wszystkie były nadzwyczajne, choć kilka naprawdę ciekawych i wzruszających, ale na festiwal przyjechali też filmowcy z Francji, Niemiec i Włoch ze swoimi filmami, które były bardziej profesjonalne. Wszyscy – jurorzy, zaproszeni goście, filmowcy – byliśmy wykorzystywani od rana do późnej nocy. Oglądaliśmy i ocenialiśmy filmy, spotykaliśmy się z różnymi grupami: studentów, działaczy praw człowieka, filmowców i widzów, i w tym przejawiał się niesłychany rozsądek i entuzjazm Tolekan Ismailowej, która wie, że do Kirgistanu rzadko przyjeżdżają goście, więc jak już są, to należy wykorzystać ich do maksimum. Po naszym wyjeździe (ja do Waszyngtonu wracałam równo 48 godzin) festiwal zaczął objeżdżać miasteczka i wsie, gdzie jest od lat oczekiwany jako jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalnych. O skali jego popularności świadczyło też to, że obsługiwało go prawie 80 wolontariuszy, studentów i uczniów liceów.

Festiwal zaczął się 7 listopada, który do zeszłego roku był obchodzony jako rocznica rewolucji bolszewickiej. W tym roku, z inicjatywy odchodzącego prezydenta Ałmazbeka Atambajewa, dzień ten został poświęcony ofiarom terroru. Jeden jednak taksówkarz, broniąc poprzedniego reżimu, zadał mi pytanie, którego nigdy przedtem nie słyszałam: „A czytała pani »Ekonomiczne problemy socjalizmu w ZSRR« Stalina? Tam wszystko jest wyjaśnione". Przypomniał mi się wtedy młody absolwent medresy wracający kilka lat temu z Turcji do Kirgistanu, który powiedział mi to samo, tyle że o Koranie. ©?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

„Bir duino" znaczy po kirgisku „jeden świat" i było to już 11. wydanie festiwalu, który został zainicjowany 20 lat temu w Czechach przez organizację Człowiek w Potrzebie. Dziś w kilkunastu krajach, takich jak Mołdawia, Tunezja czy Hongkong, odbywają się siostrzane festiwale – organizowane najczęściej przez lokalne stowarzyszenia obrony praw człowieka.

Jedynym krajem Azji Środkowej i Kaukazu, w którym taki festiwal się odbywa, w zależności od klimatu politycznego mniej lub bardziej popierany czy bojkotowany przez władze, jest Kirgistan. W tym roku, po wyborach nowego prezydenta Sooronbaja Dżeenbekowa, na festiwal przybyło nawet kilku oficjeli, w tym wiceminister sprawiedliwości.

Pozostało 85% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Waga nieważnych wyborów
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Dlaczego kobiety nie chcą rozmawiać o prawach mężczyzn?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Gorzka pigułka wyborcza
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Czy szczyt klimatyczny w Warszawie coś zmieni? Popatrz w PESEL i się wesel!
felietony
Marek A. Cichocki: Unijna gra. Czy potrafimy być bezwzględni?