Zepchnięcie sacrum do kościelnej kruchty i zanik wyobraźni religijnej skazuje cywilizację Zachodu na wyjałowienie – dowodził niemal pół wieku temu Czesław Miłosz w „Ziemi Ulro". Miał rację, o czym przekonujemy się niemal codziennie, oglądając w akcji rozmaitych hochsztaplerów oferujących, całkiem niedrogo, nieśmiertelność i sens życia.
Jedni indoktrynują, więc są groźni, inni „couchują", czyli są mniej szkodliwi. Wszystkich zaś łączy to, że prawem kaduka wchodzą w rolę duchowych przewodników. Miłosz widział to zresztą na własne oczy w Ameryce czasów kontrkultury, co opisał w kolejnej książce eseistycznej, w „Widzeniach nad Zatoką San Francisco". I z pewnością nie jest przypadkiem, że to właśnie on, przybysz z katolickiej Polski, spisał w swoich szkicach te właśnie obserwacje.