Cieślik: Polska metafizyczna

Nasze dzieła interesują świat, bo są oryginalne z powodu duchowych poszukiwań ich twórców. Często odległych od katolickiej ortodoksji.

Publikacja: 07.11.2019 19:18

Cieślik: Polska metafizyczna

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Zepchnięcie sacrum do kościelnej kruchty i zanik wyobraźni religijnej skazuje cywilizację Zachodu na wyjałowienie – dowodził niemal pół wieku temu Czesław Miłosz w „Ziemi Ulro". Miał rację, o czym przekonujemy się niemal codziennie, oglądając w akcji rozmaitych hochsztaplerów oferujących, całkiem niedrogo, nieśmiertelność i sens życia.

Jedni indoktrynują, więc są groźni, inni „couchują", czyli są mniej szkodliwi. Wszystkich zaś łączy to, że prawem kaduka wchodzą w rolę duchowych przewodników. Miłosz widział to zresztą na własne oczy w Ameryce czasów kontrkultury, co opisał w kolejnej książce eseistycznej, w „Widzeniach nad Zatoką San Francisco". I z pewnością nie jest przypadkiem, że to właśnie on, przybysz z katolickiej Polski, spisał w swoich szkicach te właśnie obserwacje.

Piszę te słowa zainspirowany amerykańskim sukcesem polskiego filmu „Miłość i miłosierdzie" opowiadającego o siostrze Faustynie Kowalskiej. Który przez nasze kina przemknął w zasadzie niezauważony. Nie mówimy tu o żadnej superprodukcji, tylko o skromnym, fabularyzowanym dokumencie biograficznym. A mimo to film znalazł się w amerykańskim rankingu i zarobił (do tej pory) kilka milionów dolarów. Co w przypadku polskiego obrazu jest wynikiem rekordowym. Pytanie brzmi, rzecz jasna, co miałoby z tego wynikać.

Czesław Miłosz i Faustyna Kowalska (której „Dzienniczek" jest największym światowym bestsellerem polskiego autora) to tylko dwa przykłady z bardzo długiej listy. A „Ida" Pawła Pawlikowskiego? A „Dekalog" Krzysztofa Kieślowskiego? A „Bieguni" i „Księgi Jakubowe" Olgi Tokarczuk? To dzieła, które zainteresowały świat, bo były oryginalne właśnie z powodu duchowych poszukiwań ich twórców. Często odległych od katolickiej ortodoksji.

Nie jesteśmy tak wschodni jak Rosja ani tak zachodni, jak byśmy chcieli, więc nasza popkultura nigdy nie przebije anglosaskiej. Nie mam zamiaru zachęcać nikogo do produkcji sztuki dewocyjnej, chciałbym tylko zwrócić uwagę, że właśnie ten metafizyczny, czy wręcz religijny, aspekt kultury polskiej jest dla świata najciekawszy.

Autor jest zastępcą dyrektora Programu III Polskiego Radia

Zepchnięcie sacrum do kościelnej kruchty i zanik wyobraźni religijnej skazuje cywilizację Zachodu na wyjałowienie – dowodził niemal pół wieku temu Czesław Miłosz w „Ziemi Ulro". Miał rację, o czym przekonujemy się niemal codziennie, oglądając w akcji rozmaitych hochsztaplerów oferujących, całkiem niedrogo, nieśmiertelność i sens życia.

Jedni indoktrynują, więc są groźni, inni „couchują", czyli są mniej szkodliwi. Wszystkich zaś łączy to, że prawem kaduka wchodzą w rolę duchowych przewodników. Miłosz widział to zresztą na własne oczy w Ameryce czasów kontrkultury, co opisał w kolejnej książce eseistycznej, w „Widzeniach nad Zatoką San Francisco". I z pewnością nie jest przypadkiem, że to właśnie on, przybysz z katolickiej Polski, spisał w swoich szkicach te właśnie obserwacje.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem