Ktoś przez chwilę zatriumfuje, aby za moment podjąć ciężar władzy i stopniowo zrozumieć, że jest ponad siły i wkrótce go przygniecie. Kogoś zacznie zżerać frustracja i niespełnione ambicje, aż go w końcu wykrzywią i odbiorą zdolność widzenia.
Tak będzie już jutro, już za parę dni. Ale przecież Polska ma trwać dłużej niż przez kolejną kadencję skłóconego Sejmu. Polacy wciąż będą mieszkać między Odrą a Bugiem, także wtedy, gdy już zapomną, jak brzmiały kłamliwe nazwy zwalczających się dziś partii.
Nie zmienimy już wyniku, który jest jeszcze prognozą, ale za parę dni stanie się nieodwołalną konkluzją Państwowej Komisji Wyborczej. Ale właśnie teraz, parę dni przed wyborami, podobno równie ważnymi jak te w czerwcu historycznego 1989 roku, możemy coś ważnego zrobić nie dla tej Polski, która wyłoni się z wyborczej szamotaniny, tylko dla tej, która jest i będzie, gdy już dawno opadnie kurz po naszych starciach i wyschnie ślina wzajemnych plwocin.
Pójdźmy do sąsiada, do kolegi z pracy, do nauczycielki naszego dziecka albo zaczepmy nieznajomą osobę na ulicy. Nie próbujmy kogokolwiek przekonywać do naszych racji, tylko po prostu zapytajmy o radę: może ja się mylę, a ty masz rację? Może twój pomysł jest lepszy od mojego? Tak zacznie się dialog. Kiedy niezapomniany ksiądz Józef Tischner pisał przemądrą książkę „Polski kształt dialogu", stawiał nam wyższe wymagania: bo dialog to nie tylko spokojne wysłuchanie cudzych racji, ale też gotowość do zmiany własnego zdania, do przyjęcia punktu widzenia przeciwnika za swój. Tak stało się w historycznym 1989 roku: jedna i druga strona przesunęły się spory kawałek, aby ocalić byt kraju i poprawić jego los.
Nie żądam dziś aż tak wiele: za dużo bitewnego kurzu unosi się w powietrzu, opieszale wysycha ślina po wzajemnych plwocinach, bolą daremne blizny. Ale przynajmniej spróbujmy bez gniewu i obelg wysłuchać się nawzajem.