Pewnie dalej będziemy robić sobie na złość. My wypomnimy im rzeź humańską, kiedy ataman Żeleźniak, zapełniając kolejne szubienice, powiadał: „Łach, Żid i sobaka, wsich wira odnaka". Ale zapomnimy, że Wołyń nie był dla wymordowanych Polaków ziemią ojczystą, że byli w większości osadnikami wojskowymi sprowadzonymi dla polonizacji „ruskich" ziem. Ukraińcy wypomną nam przedwojenne rugowanie ich wiary i języka oraz powojenną akcję „Wisła", ale zapomną o tym, że dla pojednania potrafiliśmy pogodzić się z utratą Lwowa i wschodniej Małopolski. W obliczu wspólnego wroga, wobec wspólnego dążenia na Zachód, zabrakło przywódcy, który potrafiłby stanąć ponad bólem i zapiekłością.

Nie inaczej w sprawie jeszcze ważniejszej. Ameryka miała prezydentów lepszych i gorszych, ale każdy z nich dotąd wiedział, że jest przywódcą wolnego świata. Lepszym lub gorszym, ale stojącym na czele. Dopiero Trump okazał się na niedawnym szczycie NATO nie tyle przywódcą, ile komiwojażerem zaganiającym klientelę do zakupu amerykańskiego gazu i broni. Zostało puste miejsce i zawód po utraconej nadziei.

W ostatni piątek ziały pustką miejsca opozycji na posiedzeniu Zgromadzenia Narodowego zwołanym na zamkowym dziedzińcu w rocznicę naszego parlamentaryzmu. Podniosła to rocznica, bo polsko-litewski parlament starszy jest od podobnych zgromadzeń dzisiejszych potęg demokratycznych. Tym bardziej że wtedy – na 250 lat przed Monteskiuszem – stworzyliśmy pierwowzór trójpodziału władz i niezależności sądownictwa, co dziś niszczymy. Dlatego bolą nie tyle puste miejsca pod namiotem, ile rola celebransa tej uroczystości, który jako głowa państwa godzi się na łamanie ustawy zasadniczej i łże, że nic się nie stało. Boli puste miejsce po strażniku konstytucji.

Świat dzisiejszy nabrzmiewa dramatycznymi wyzwaniami, ale zamiast wielkich przywódców, którzy odważą się im sprostać, coraz więcej jest pustych miejsc.