Euro a ryzyko dewiacji

Zbliżające się szybkimi krokami wybory europejskie prowokują obie strony do sporu o wiele rzeczy: o ideologię gender, o tęczę na aureoli, o wolność wypowiedzi, o pedofilię w Kościele. Ale w sferze gospodarczej mamy raczej spokój.

Publikacja: 08.05.2019 21:00

Euro a ryzyko dewiacji

Foto: Bloomberg

Wszyscy poważni kandydaci deklarują swoją gorącą miłość do Europy (choć w przypadku PiS mamy chyba do czynienia z miłością nieco perwersyjną, rodzącą skojarzenia z relacjami masochostycznymi).

Jeśli już w sporach pojawia się banan, to nie w osławionej (choć mitycznej) roli straszaka przed wszechwładną brukselską biurokracją, ale jako kontrowersyjny (dla niektórych) eksponat w Muzeum Narodowym.

I tylko jeden gospodarczy temat odgrywa swoją niezastąpioną rolę narzędzia zażartej politycznej walki. Euro. Dla jego zwolenników: niezbędne uzupełnienie członkostwa Polski w Unii, warunek stabilności gospodarczej i utrzymania siły politycznej naszego kraju w Europie. Dla przeciwników: samo zło, za pomocą którego szatan („istny Niemiec, sztuczka kusa", jak pisał Mickiewicz) chce – zapewne przez zawiść – zmienić coraz bogatszych i szczęśliwszych Polaków w cierpiących nędzę niewolników.

Polacy boją się euro. Większość ludzi uważa, że jego wprowadzenie spowoduje znaczny wzrost cen, a politycy utwierdzają ich w tym przekonaniu, grożąc, że po wejściu do strefy euro ceny szybko „wzrosną do poziomu niemieckiego".

Obawy mają pewne podstawy. Wielu Europejczyków twierdzi, że w wyniku wprowadzenia euro ceny w ich krajach silnie wzrosły. Niemcy lubią mówić o „podwojeniu cen". Włosi narzekają że cena filiżanki cappuccino, która przed zmianą waluty wynosiła 1500 lirów (czyli 0,77 euro), po zmianie waluty wzrosła do 1 euro, czyli o 30 proc. więcej. W rzeczywistości wzrost cen nastąpił, ale w skali wielokrotnie niższej (w Niemczech ceny wzrosły przeciętnie o 1,1 proc., we Włoszech o 2,2 proc.). Ludzie mocno to odczuli, bo wzrosły ceny towarów kupowanych często i za gotówkę – natomiast nie zmienił się rachunek płacony za koszyk zakupów w supermarkecie. W lepiej przygotowanych krajach naszego regionu, które wprowadziły euro później, wzrostu cen udało się niemal całkiem uniknąć (na Słowacji ceny wzrosły o 0,4 proc., w Estonii 2,9 proc., na Łotwie 0,4 proc., a na Litwie ceny spadły o 1,2 proc.).

Natomiast kompletnym absurdem jest teza, że po wprowadzeniu euro ceny „wzrastają do poziomu niemieckiego". Ceny towarów przemysłowych już obecnie niewiele różnią się w Polsce od niemieckich. Znacznie niższe są natomiast u nas ceny wielu usług, bo w kraju, w którym ludzie mniej zarabiają, również hydraulik pobiera od nich niższą opłatę za swoją wizytę. Ceny usług będą więc rosły w miarę tego, jak Polska będzie się bogacić – a nie w zależności od tego, czy będziemy używać euro czy waluty narodowej. W nieużywającej euro Szwecji ceny są o 20 proc. wyższe niż w Niemczech, a na używającej euro Słowacji o 30 proc. niższe (niemal tak samo jak dekadę temu, kiedy Słowacja wprowadzała u siebie euro).

A tymczasem 80 proc. Słowaków jest zadowolonych z faktu, że ich kraj wprowadził euro. Masochoiści?

Wszyscy poważni kandydaci deklarują swoją gorącą miłość do Europy (choć w przypadku PiS mamy chyba do czynienia z miłością nieco perwersyjną, rodzącą skojarzenia z relacjami masochostycznymi).

Jeśli już w sporach pojawia się banan, to nie w osławionej (choć mitycznej) roli straszaka przed wszechwładną brukselską biurokracją, ale jako kontrowersyjny (dla niektórych) eksponat w Muzeum Narodowym.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację