Artur Ilgner: Stonka z Brukseli

"Zgryźliwi starcy, to jedno ze szczytowych osiągnięć szatana" - Tomasz z Akwinu.

Aktualizacja: 04.05.2020 15:37 Publikacja: 04.05.2020 15:22

Artur Ilgner: Stonka z Brukseli

Foto: IPN

Nie jestem staruchem. Lecz, jak to mówią, "mam swoje lata". Wiele pamiętam. Z dzieciństwa Muranów. Jednopokojowe, vis-a-vis  wejścia do piwnicy mieszkanko o powierzchni 34m2, w którym wraz z Rodzicami i bratem mieszkaliśmy. Otóż w miejscu tym (z łaski przydzielonemu przez komunistów mojemu Ojcu, bezpartyjnemu, byłemu akowcowi, który był przydatny jako twórca pierwszych przepisów BHP w Polsce), wisiał na ścianie przynależny do lokalu zadziwiający przedmiot, tzw. kołchoźnik. Młodszym Czytelnikom wyjaśniam: była to niewielka skrzyneczka z ebonitu z głośnikiem i pokrętłem. Takie niby radio z kabelkiem, gdzieś tam niknącym w ścianie. Można było regulować jego głośność, ale przedtem należało go włączyć, a potem wyłączyć - zgodnie z instrukcją producenta.

Przy pomocy tego przedmiotu indoktrynowano umysły nowego, socjalistycznego społeczeństwa. Było też  trochę muzyki. Przeważnie chóralnych pieśni o świetlanej przyszłości, traktorzystkach, przodownikach pracy i Warszawie. Najczęściej kołchoźnik w naszym mieszkanku milczał. Ale od czasu do czasu był "wkliuczeny", i wtedy w najmniej spodziewanych momentach muzykę przerywała "Fala 49". Była to cykliczna audycja, codziennie kilkakrotnie nadawana i powtarzana, w której prowadzący zawsze mówili o tym samym: zakusach imperialistów i knowaniach niemieckich odwetowców z Adenauerem na czele. Wiele też było o amerykańskiej stonce zrzucanej na polskie pola, lub chytrzej - do Bałtyku, którego fale wynosiły ją na piaszczyste plaże, by dalej, na małych odnóżach, mogła już samodzielnie wędrować w głąb kraju, pożerając liście kapusty i ziemniaków. Tak tłumaczono niedobór w zaopatrzeniu w różne produkty rolne.

Były też wiadomości optymistyczne: stawaliśmy się potęgą światową w wydobyciu węgla, produkcji stali i wszelkich innych pozakonsumpcyjnych dóbr. W kołchoźniku królowali: Stefan Martyka (zastrzelony w 1951 roku przez członków organizacji podziemnej "Kraj") i równie nie przebierająca w słowach i inwektywach Wanda Odolska. Opowiadała szczekającym głosem, co parszywi imperialiści z nami wyprawiają i jak chytrze się kamuflują współpracując z "zaplutymi karłami reakcji". Ojciec mój, człowiek wielkiej kultury, mówiący piękną polszczyzną, wyłączał wtedy kołchoźnik mrucząc pod nosem zawsze te same dwa słowa, których wtedy nie rozumiałem. Gdy nieco podrosłem i dokształciłem się na muranowskich gruzach, pojąłem, że chodzi o kobietę, która wielokrotnie potrafi się oddać różnym mężczyznom zarówno w dzień jak i w nocy, i że kobieta ta jest koloru czerwonego.

Dlaczego o tym wspominam? Pomijając przykłady nachalnej propagandy kolejnego, gomułkowskiego władztwa, choćby ataku na "syjonistów", których należało przegnać z Polski, czy wichrzycieli wyśmiewających osiągnięcia socjalizmu, propaganda - potężna broń w rękach rządzących - w miarę rozwoju mediów i powszechnej dostępności, staje się coraz bardziej agresywna i brutalna. Dzisiaj mamy do czynienia nie z prostackimi wyzwiskami Odolskiej, a skonsolidowanym, logistycznie zaplanowanym  frontalnym atakiem na umysłowość Polaków. Służy temu selektywność  informacji, dowolność  interpretacji, montaż komputerowy, brak odpowiedzialności za słowa i przekazywane obrazy. Także niebagatelna suma dwóch miliardów złotych, na dofinansowanie własnej propagandy. To dzisiaj miecz, a zarazem bat rządzących. Aby ich poczynania i decyzje były powszechnie postrzegane jako jedynie słuszna, właściwa droga. Zatem, jak okruch z diabelskiego lustra w oku Kaja, tak dzisiaj, nie w bajce, a współczesnej Polsce rządowe media żonglują informacjami przeinaczając rzeczywistość.

Jeśli pan Prezydent deklaruje, że Unia jest i będzie nam potrzebna (Dziennik TV),  by za chwilę mówić na wiecu, że nikt nam nie będzie w obcych językach narzucać swojej woli; jeśli pan Premier mizdrzy się zagranicą (cisza), a przed polskimi kamerami twierdzi, że nie otrzymujemy żadnej unijnej pomocy i musimy radzić sobie sami (Dziennik TV); jeśli  wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki (nie wiem dlaczego, ale zawsze gdy go widzę kojarzy mi się ze stolarzem Geppetto) z pogardą wyraża się o OBWE i powiada, że niech tam sobie "bleblają", bo to jest bez znaczenia, to otumanieni  Polacy wpychani są w najdalszy róg tabaki.

Szczytem takich działań był przekaz w TVPiS - wyjęte z kontekstu słowa marszałka Senatu, Grodzkiego. Wyglądało to tak: marszałek Tomasz Grodzki mówi: "zakażone koperty" - cięcie - z tyłu filmowana postać: "ode mnie zażądał 1500zł" - cięcie - Grodzki: "zakażone koperty " - cięcie - jakaś kobieta: "siostra musiała zapłacić . I tak parę razy.

Zatem krótko: chamski, ordynarny hejt przeciwko marszałkowi Senatu, który nie biega na Nowogrodzką po instrukcje. Hejt w publicznej telewizji! Tylko czekać, kiedy na bilbordach ukaże się skopiowany stalinowski plakat referendalny z 1946 roku.

Podobnych przykładów mnóstwo. Cel jasny i czytelny: pozyskać prezydenturę właściwego człowieka na kolejne lata, zneutralizować do końca niezawisłość sądów. Potem, być może - wprowadzenie w imię dobra społecznego i ostatecznego pokonania pandemii stanu wyjątkowego. W  konsekwencji  zarządzanie kryzysowe. Sposób działania znany od wieków: cel uświęca środki. Trwożny to scenariusz lecz nie nierealny.

Kto wie, czy nie czeka nas także "wyprowadzka" z Unii. Pretekst zawsze się znajdzie - wtrącanie się w polskie sprawy, deprecjonowanie za namową opozycyjnych polityków naszego kraju na arenie międzynarodowej, słowem - unijny sabotaż i żadnej pomocy. Dopuszczam nawet taką hipotetyczną tezę: powołanie komisji (na wzór komisji Macierewicza), która przy pomocy puszki po piwie pełnej martwych stonek udowodni, że to stonki z Brukseli zżerają polskie uprawy.

Nikt nie jest w stanie przewidzieć jaki kolejny scenariusz napiszą rządzący. Ja, na wszelki wypadek, kupię sobie na  Allegro starego kołchoźnika. Poczekam. Być może podłączą mi kabel.

Nie jestem staruchem. Lecz, jak to mówią, "mam swoje lata". Wiele pamiętam. Z dzieciństwa Muranów. Jednopokojowe, vis-a-vis  wejścia do piwnicy mieszkanko o powierzchni 34m2, w którym wraz z Rodzicami i bratem mieszkaliśmy. Otóż w miejscu tym (z łaski przydzielonemu przez komunistów mojemu Ojcu, bezpartyjnemu, byłemu akowcowi, który był przydatny jako twórca pierwszych przepisów BHP w Polsce), wisiał na ścianie przynależny do lokalu zadziwiający przedmiot, tzw. kołchoźnik. Młodszym Czytelnikom wyjaśniam: była to niewielka skrzyneczka z ebonitu z głośnikiem i pokrętłem. Takie niby radio z kabelkiem, gdzieś tam niknącym w ścianie. Można było regulować jego głośność, ale przedtem należało go włączyć, a potem wyłączyć - zgodnie z instrukcją producenta.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Ekonomia
Witold M. Orłowski: Słodkie kłamstewka
Ekonomia
Spadkobierca może nic nie dostać
Ekonomia
Jan Cipiur: Sztuczna inteligencja ustali ceny
Ekonomia
Polskie sieci mają już dosyć wojny cenowej między Lidlem i Biedronką
Ekonomia
Pierwsi nowi prezesi spółek mogą pojawić się szybko