Informację tę podało jedno z najbardziej rzetelnych mediów, a sam zainteresowany nie tyle się od niej nie odciął, ile stwierdził, że pozytywnie zaskoczyła go reakcja ludzi na pojawiające się pogłoski. Można się więc już chyba powoli zacząć oswajać z myślą, że Szymon Hołownia wystartuje w najbliższych wyborach prezydenckich.

Milionom z nas jego twarz kojarzy się od kilkunastu lat z dobrze spędzonym sobotnim wieczorem. Jest jego elementem nieodłącznym nie mniej niż tatuaże Agnieszki Chylińskiej i wzruszenia Małgorzaty Foremniak. Bądźmy poważni: nie książki, teksty ani nawet medialne wystąpienia Szymona Hołowni są jego politycznym kapitałem. Zaczyna się on i kończy na jego udziale w programie, który stał się symbolem marzenia o lepszym życiu, sławie i szczęściu, które z niewiadomych przyczyn nie stały się naszym udziałem. Bo przecież każdy ma jakiś talent.

Hołowni w tym przedsięwzięciu przypadła rola z punktu widzenia jego prezydenckich ambicji wymarzona. Tylko powierzchownym obserwatorom może się wydawać, że wypowiadane przez niego zabawne uwagi i cięte riposty pełnią rolę przerywników w popisach zaklinaczy świń i ludzi jedzących bigos na czas. Tak naprawdę jest on tam wysłannikiem bogini Empatii. Ukryty za sceną, ściska kciuki równie mocno za każdym, a na końcu śmieje się z tymi, którzy się śmieją, i płacze z tymi, którzy płaczą. Wraz z pierwszymi pogłoskami o jego udziale w przyszłorocznej kampanii pojawiły się porównania do Wołodymyra Zełenskiego, którego droga do prezydentura wiodła przez tytułową rolę w serialu „Sługa narodu”. Tyle że Hołownia jest raczej bratem łatą narodu; czasem ironicznym, ale zawsze uśmiechniętym i serdecznym kibicem zmagań o lepszą przyszłość.