Polska belle epoque miała nie mieć końca, a rozpadła się dosłownie w kilka lat. W perzynę obróciły się marzenia o jedności narodowej wokół solidarnościowego mitu. Teraz 4 czerwca nie będzie już błogim leżakowaniem. Solidarność Stoczni Gdańskiej ma zgodę wojewody pomorskiego na cykliczne zgromadzenia przed pomnikiem Poległych Stoczniowców w Gdańsku.

Dotąd 4 czerwca w kręgach niepisowskich był świętowany bez koniecznego do takich celebracji żaru. W Solidarności i na prawicy też nie miał zbyt wielkiego wzięcia – jedynie Lech Kaczyński jako prezydent próbował zaadoptować czwartoczerwcową tradycję. W tym roku będzie inaczej. Żałobnicy po pogrzebie Pawła Adamowicza powiedzieli: spotykamy się 4 czerwca. Stoczniowa Solidarność użyła fortelu, czyli ustawy o zgromadzeniach, żeby im spotkanie utrudnić. I tym samym wyznaczyła pole bitwy o polski wolnościowy mit na 4 czerwca w wyjątkowo niefortunnych dla siebie okolicznościach. Pomysł Solidarności mobilizuje przeciwników PiS. Odrabiają oni lekcję z polityki symbolicznej – jeśli ruszą się z leżaków i pokażą w Gdańsku choćby na krańcu miasta, dzisiejsza Solidarność zostanie ze swoim papierkiem od wojewody.

Gra się toczy o dobrą legendę III RP. Strategicznie – w sferze symbolicznej – szansa dla opozycji nie polega na zmobilizowaniu byłych premierów, którzy powiedzą jeszcze raz w porannych audycjach – w drodze do Parlamentu Europejskiego – „to ja wprowadziłem”, „to ja podpisałem”. 4 czerwca pierwszy etap zbierania opozycyjnego stadka będzie zakończony. Wygra ten, kto powie dzieciom 4 czerwca, dzisiejszym 50- i 60-latkom, oraz ich dzieciom i wnukom, że to ich praca, ich pomysły, ich łzy zbudowały III RP, i stanie w obronie ich pamięci o dobrych, choć trudnych, latach młodości, a nie ten, kto skorzysta z dobrych układów z władzą. Ci, którzy dotąd wybierali pomiędzy leżakiem w Łazienkach a opowieścią, że cała III RP była jednym wielkim spiskiem, wreszcie mają szansę pełni dumy zanucić „Wind of Change”. Długo na to czekali.