Tak częste roszady, pomijając okoliczności, w jakich następowały, mają miejsce w bardzo trudnym dla giełdy okresie. Obroty na rynku akcji systematycznie z roku na rok spadają. Kapitał zagraniczny omija nasz rynek z daleka, obawiając się całkowitej marginalizacji OFE, które jeszcze kilka lat wstecz, były na nim głównym rozgrywającym. W dodatku debiutów giełdowych w ostatnich latach jak na lekarstwo. Giełda musi bowiem mocno konkurować z bankami, które są w stanie zapewnić przedsiębiorcom tanie finansowanie, bez wielu wymogów, które musi spełniać spółka publiczna. Do tego pojawiła coraz większa konkurencja w postaci szybko rozwijających się platform foreksowych, które podbierają giełdzie inwestorów. Mają one o tyle łatwiej, że krajowi inwestorzy z utęsknieniem wypatrują hossy, zazdrośnie spoglądając na inne giełdy, gdzie dobra koniunktura podbija ceny akcji kolejny rok z rzędu. Wielu jednak już straciło cierpliwość, przenosząc się na bardziej bezpieczne i zyskowne rynki lub w ogóle rezygnując z inwestycji w akcje.

Można odnieść wrażenie, że GPW bardziej przypomina dryfujący statek po oceanie bez sternika, a na horyzoncie sporo niebezpiecznych raf. Odpowiedni człowiek u sterów GPW jest bardzo potrzebny, ale bardziej pilna jest strategia, która będzie odpowiedzią na trudne czasy. W ostatnich latach pomysłów szefom GPW nie brakowało, jednak żaden nie miał możliwości zrealizowania swoich wizji, bo zanim porządnie zabrał się do pracy, musiał się pożegnać ze swoim stanowiskiem. Marka GPW blaknie i trzeba ją odbudować, zarówno w świadomości przedsiębiorców szukających kapitału na rozwój, jak i potencjalnych inwestorów, zwłaszcza drobnych ciułaczy. Szkoda byłoby zmarnować potencjał krajowego rynku kapitałowego, chociażby w obszarze długoterminowych inwestycji, najlepiej jeszcze priorytetowo traktowanych przez państwo.