Zainteresowanie poprzednimi wyborami europejskimi było w naszym kraju żenująco małe. Trwająca właśnie licytacja, kto da Polakom więcej darmowej kiełbasy wyborczej i jakim keczupem podkreśli jej smak, frekwencji znacząco nie podniesie. Kampania wyborcza – potraktowana jako pierwsza runda starcia o Sejm – jest nie na temat: pomija wyzwania, jakie stawia przed Polską i Europą świat rozdzierany konfliktami gigantów. To stracona okazja do refleksji, czy chcemy Europy będącej równorzędnych partnerem dla USA i Chin, czy raczej zadowolimy się rolą kontynentu muzeum.

Od tego, kogo wybiorą w tę niedzielę Europejczycy, jaki będzie skład europarlamentu, a w konsekwencji Komisji Europejskiej, zależy nie tylko to, w jakim kierunku podąży cała UE, ale także zawartość naszych portfeli i los tysięcy miejsc pracy Polaków. Nowy układ sił wyznaczy reguły rządzące europejskim rynkiem, z którego przez 15 lat w UE nasi przedsiębiorcy nauczyli się czerpać pełnymi garściami. Polskie organizacje biznesowe to rozumieją i niemal chórem zgłaszają wobec nowych europosłów główny postulat: więcej wspólnego, otwartego na rywalizację rynku.

Bo nie w Sejmie przy ul. Wiejskiej, ale właśnie na szczeblu unijnym powstaje aż 70 proc. gospodarczej legislacji. Legislacji ostatnio, niestety, ograniczającej konkurencję ze strony oferujących niższe koszty firm z „nowej Unii". Dość wspomnieć pakiet transportowy czy regulacje dotyczące pracowników delegowanych. Pod ciśnieniem niezadowolenia swoich obywateli Zachód stara się tę drapieżną wewnątrzeuropejską rywalizację łagodzić. Ze szkodą dla konkurencyjności całej UE.

Paradoks polega na tym, że nasza zjednoczona Europa to w wielu obszarach nadal 28 odrębnych rynków z rządami zazdrośnie strzegącymi interesów krajowych przedsiębiorstw – od kolei poprzez pocztę i energetykę po lotnictwo itd. Tymczasem w interesie polskich firm jest poszerzanie wspólnego rynku. Po 30 latach od rozpoczęcia transformacji robi się im w kraju za ciasno. Szeroki rynek wewnętrzny z 38 mln konsumentów dawał komfort, ale teraz wewnętrzna konkurencja się zaostrza. Aby się dalej rozwijać, trzeba wyjść w świat.

Polska w coraz większym stopniu będzie żyła z eksportu. Polityka powinna to biznesowi ułatwiać. Czasem utrudnia, czego efektem są choćby pojawiające się – na szczęście odosobnione – postulaty, by w odwecie za postawę wobec uchodźców ukarać Grupę Wyszehradzką wyrzuceniem ze strefy Schengen. Dla zakładów przemysłowych nastawionych na eksport, gdzie niezawodna logistyka jest warunkiem przetrwania, przywrócenie odpraw granicznych byłoby nieszczęściem. Tymczasem trwająca właśnie na przeciwnej flance ofensywa eurosceptyków – od Francji przez Włochy po Węgry – też może przynieść więcej fragmentyzujących gospodarkę Europy pomysłów. Właśnie dlatego te wybory są tak ważne dla polskich firm i ich pracowników.