Przykład pierwszy: home staging amatorski. Używane mieszkanie, zupełnie puste, długo „nie chciało się sprzedać". Zdesperowana właścicielka kupiła trochę mebli i bibelotów w specjalistycznym sklepie. Zaprzyjaźniony fotograf hobbysta zrobił zdjęcia, które trafiły na portal społecznościowy. Chętni nagle się znaleźli, mieszkanie zostało szybko sprzedane. A zakupione meble i bibeloty? Właścicielka zaraz po zrobieniu zdjęć zwróciła do sklepu. Kontrowersyjne. Ale skuteczne.

Przykład drugi: home staging profesjonalny. Inwestor kupił kawalerkę w stanie deweloperskim, urządził ją i wystawił na sprzedaż z nadzieją na spory zysk. Pani z agencji nieruchomości zrobiła smartfonem kilka zdjęć lokalu wyposażonego tylko w kanapę i stolik. Zdjęcia trafiły na stronę internetową agencji.

W ciągu trzech miesięcy na obejrzenie mieszkania zdecydowała się tylko jedna osoba. Pokręciła nosem i zaoferowała cenę niższą o ok. 10 proc. od tej z ogłoszenia. Właściciel się nie zgodził, do transakcji nie doszło. Zupełnie inaczej było, gdy właściciel lokalu zmienił agencję. Ta nowa przywiozła do mieszkania „dyżurne" meble, wazony, kolorowe poduszki, a nawet eleganckie świeczniki.

Profesjonalny fotograf podczas długiej sesji robił zdjęcia drogim sprzętem. Zdjęcia tak przygotowanego mieszkania trafiły do internetu. Zainteresowanie? Ogromne. Na dodatek podczas prezentacji lokalu na chwilę przed wejściem klienta w mieszkaniu rozpylano aromat pomarańczy (jak tłumaczyli specjaliści z agencji, ten zapach skłania ludzi do wydawania pieniędzy). Efekt? Lokal został sprzedany w ciągu kilku dni. Cena? Ta z ogłoszenia, klient nawet nie próbował negocjować.

Home staging w Polsce wciąż jest rzadkością, ale stanie się koniecznością. Bo sprzedaż mieszkania to jednak handel. A w handlu liczy się nie tylko towar, ważne są też wystawa i opakowanie.