Rząd stanął w obliczu wielkiej pokusy. Z jednej strony mógłby liczyć na poklask za pierwszą od czasów transformacji nadwyżkę budżetową, którą łatwo może osiągnąć. Z drugiej zaś naraziłby się wtedy na potężne żądania płacowe i socjalne. W końcu jak jest nadwyżka, to przydałoby się ją rozdysponować. A potrzebujących nie brakuje. Stawiam jednak na to, że rząd i politycy PiS na plus w budżecie się zdecydują. Jeśli będzie trochę brakować (a duża część wydatków przypada zwykle na grudzień), przesunie część wydatków na przyszły rok albo nieco później zwróci VAT firmom. Taka kreatywna księgowość to norma nie tylko w Polsce. A nadwyżka budżetowa jest przecież tak blisko...

Dlaczego jest taka ważna? W kampanii wyborczej można by się chwalić, że wystarczyło nie kraść, wziąć się za złodziei i unikających podatków, i są efekty – oto PiS wypracował pierwszą w wolnej Polsce nadwyżkę. Jeśli rzeczywiście będzie, to symboliczna, by móc zdyskontować ten sukces, ale tym, którzy wysuną natychmiast żądania, powiedzieć: manka w kasie nie ma, lecz pieniędzy do rozdania też.

Oczywiście z dobrej kondycji finansów publicznych należy się cieszyć, ale dodajmy trochę dziegciu do tego miodu. Uzyskanie nadwyżki budżetowej przy tak wysokim wzroście gospodarczym, wynikającym ze światowej koniunktury i napływu potężnych pieniędzy unijnych, nie jest niczym szczególnym. Mało tego. Deficytu nie ma już z grubsza połowa krajów Unii. Wszyscy zdają sobie sprawę, że po latach tłustych nadejdą chude i trzeba sobie przygotować poduszkę, zmniejszyć długi, by móc je w razie czego nieco zwiększyć w razie dekoniunktury, nie ryzykując naruszenia unijnych kryteriów.

Przede wszystkim chodzi tu jednak o nasze bezpieczeństwo gospodarcze. Dlatego pal sześć unijne kryteria. Nie przestrzega ich np. Francja, którą ostatnio, trochę na wyrost, minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz nazwał „chorym człowiekiem Europy". Francja od lat narusza poziom deficytu w wysokości 3 proc. PKB i teraz też jej to grozi w wyniku obietnic socjalnych po proteście „żółtych kamizelek". Tyle że Bruksela nic jej nie może zrobić. Dlaczego? „Bo to jest Francja" – jak zwięźle wytłumaczył kiedyś Jean-Claude Juncker, przewodniczący Komisji Europejskiej.

Minister Czaputowicz powinien zresztą pamiętać, że aby pouczać innych, nawet słusznie, samemu trzeba być prymusem, nie maruderem. A nam, nawet jeśli wykażemy za ubiegły rok nadwyżkę, wciąż do tego daleko. Może to być chwilowy sukces, a nie zerwanie z notoryczną polską kulturą deficytu.