Po raz pierwszy rządzący od 1994 roku na Białorusi Aleksander Łukaszenko zabrał głos w sprawie wyjazdu swojej rywalki w wyborach 9 sierpnia Swiatłany Cichanouskiej. - Obywatelka Białorusi i gospodyni domowa Cichanouska zapomniała, że prezydent Białorusi ją uratował - mówił Łukaszenko w piątek podczas narady z członkami rządu i kierownictwem resortów siłowych, cytowany przez rządową agencję Biełta.
Opowiedział, że w nocy po wyborach polecił szefowi KGB Waleryjowi Wakulczykowi skierować do sztabu opozycji 120 funkcjonariuszy elitarnej jednostki specjalnej "Alfa". - W przeciwnym wypadku doszłoby do tragedii - powiedział. Mówi, że wtedy w jednym budynku zebrało się oprócz Cichanouskiej i jej otoczenia jeszcze 50 zagranicznych dziennikarzy. - Pomysł był podobny do Odessy, podpalić sztab i oskarżyć władzę - oświadczył Łukaszenko, zapewne mając na myśli pożar w Domu Związków Zawodowych w Odessie, który wybuchł w maju 2014 roku w trakcie rewolucji w Kijowie. Zginęło wtedy około 50 ludzi.
Następnego dnia, jak twierdzi Łukaszenko, Cichanouska poprosiła o spotkanie z szefem MSW Juryjem Karajewym, na które prezydent miał wysłać dwóch ludzi ze swojej administracji.
- W sumie miała tylko jedną prośbę: proszę, przekażcie prezydentowi, że chcę wyjechać z Białorusi, bo będzie tragedia. Wydałem polecenie, otrzymała ochronę i została wywieziona na Litwę do dzieci. A gdy powiedziała, że nie ma pieniędzy, by tam się utrzymać, poleciłem, by z rachunku przedsiębiorstwa państwowego wypłacono jej 15 tys. dolarów - mówił Łukaszenko.
Mówił też, że białoruska ambasada na Litwie miała pomoc Cichanouskiej z przeprowadzką i wynajęciem mieszkania, ale została "wzięta pod kontrolę służb specjalnych Litwy". - Nikt jej nie wypychał za granicę, to była kwestia życia i śmierci, to było jej życzenie - oświadczył.