Najnowszy wyrok Sądu Najwyższego powinien być ostrzeżeniem dla korzystających z budynku, obiektu lub nawet terenu.
Sprawa była pokłosiem głośnego swego czasu pożaru domu handlowego Gigant w Krakowie, w którym wielu kupców straciło swoje majątki. Sprawcy podpalenia nie wykryto, nikt też na ścieżce karnej nie został uznany za winnego nieprawidłowości zarówno przy zabezpieczeniu obiektu, jak też przeciwpożarowym.
Pożar u sąsiada
Barbara K., właścicielka jednego ze sklepów, pozwała spółkę Domar, współwłaściciela obiektu. Nie łączyła jej ze spółką żadna umowa, ale w jednym z lokali wybuchł pożar i rozprzestrzenił się na jej sklep. Zażądała odszkodowania za zniszczone towary. Domagała się nieco ponad 300 tys. zł. Zarzuciła spółce, że pożar mógł się rozprzestrzenić z powodu niesprawnej instalacji przeciwpożarowej.
Krakowskie Sądy Okręgowy i Apelacyjny zasądziły żądaną kwotę, ale nie potrafiły znaleźć lepszej podstawy prawnej i sięgnęły po konstrukcję prawną pomocnictwa, częściej stosowanego w sprawach karnych, ale też występującego w cywilnych. To jest art. 422 kodeksu cywilnego, który stanowi, że za szkodę odpowiedzialny jest nie tylko ten, kto ją bezpośrednio wyrządził, lecz także kto dla sprawcy był pomocny.
Dwie instalacje: alarmowa – obowiązkowa oraz tzw. tryskaczowa (czyli swego rodzaju prysznice), były niesprawne. Biegły stwierdził, że gdyby ta druga się uruchomiła, to pożar by się nie rozprzestrzenił. Oprócz tego nie było monitoringu osób wchodzących i poruszających i na skutek takich zaniedbań w lokalach sąsiada powódka straciła dorobek swego życia – mówił przed Sądem Najwyższym jej pełnomocnik adwokat Maciej Bocheński.