Wodowskazy (na szczęście) po lipcowych ulewach opadają, ale poziom zażenowania działaniami marszałka Sejmu rośnie. Zgodnie ze zmianami w regulaminie przegłosowanymi w piątek, a „wrzuconymi" do porządku obrad noc wcześniej: „Prezydium Sejmu może podjąć uchwałę o obniżeniu uposażenia lub diety parlamentarnej posła, w wysokości nieprzekraczającej 1/2 uposażenia poselskiego lub pełnej diety parlamentarnej miesięcznie na okres nie dłuższy niż 9 miesięcy".
To znaczy, że kara trwać może o 6 miesięcy dłużej niż do tej pory.
Ale nie to jest najbardziej żenujące: „Prezydium Sejmu nakłada na posła zakaz członkostwa w prezydium komisji sejmowej lub organizacji lub poselskiej grupy bilateralnej na okres nie dłuższy niż 12 miesięcy".
To oznacza, że nie liczą się poselskie kompetencje, znajomość języków, praca wykonywana często przez szereg lat w konkretnej komisji, w końcu – wola własnej partii, która wystawia kandydatów na poselskie stanowiska w komisjach. Liczy się tylko to, czy poseł lub posłanka nie narazili się marszałkowi Kuchcińskiemu lub innemu wpływowemu politykowi PiS. Bo na to, że PiS będzie karać także własnych posłów, obserwując np. zupełnie bezkarne zachowanie Krystyny Pawłowicz – nie ma co liczyć.
Robi mi się przykro i wstyd, kiedy myślę o tych karach, nie dlatego, żeby było mi specjalnie żal, że poseł Platformy czy innej opozycyjnej partii zarobi mniej. Trochę nawet rozumiem złośliwą uciechę części obywateli, którzy nienawistnie spoglądają na to, co dzieje się na Wiejskiej.