Główny przekaz prezydenta Andrzeja Dudy na 3 maja natychmiast stał się wiodącym tematem końca dość sennego politycznie długiego weekendu. Ogłoszenie referendum zaskoczyło nawet niektórych polityków PiS. Ale wpisuje się w tendencję, o której pisała już „Rzeczpospolita" przy okazji zmian osobowych i strukturalnych w Kancelarii: prezydent chce wyjść z politycznego dryfu w sferze wewnętrznej. Zapowiedź referendum i debaty to pierwszy wyraźny sygnał po wewnętrznym przetasowaniu w Pałacu Prezydenckim i wzmocnieniu roli Krzysztofa Szczerskiego.

Zapowiedź referendum – być może połączonego z wyborami samorządowymi – ma dwa bezpośrednie skutki polityczne. Po pierwsze, prezydent swoją deklaracją zmienił temat bieżącej politycznej dyskusji w Polsce. Platforma ma teraz trudniejsze zadanie w przygotowywaniu gruntu pod planowany na sobotę Marsz Wolności, który miał pokazać, że partia Grzegorza Schetyny ma coraz większy polityczny impet. Prezydent zapowiedział bowiem poważną debatę „w 20-lecie konstytucji", „na rok przed 100. rocznicą odzyskania niepodległości". Na marginesie trzeba odnotować, że debatę na ten temat zainicjowała już dwa lata temu „Rzeczpospolita". W dyskusji brali udział m.in. prof. Andrzej Zoll, b. prezydent Aleksander Kwaśniewski, prezydent Bronisław Komorowski oraz ówczesny kandydat na prezydenta Andrzej Duda. Zapowiadał wówczas, że po ewentualnym wyborze powoła zespół ekspertów, „który przeanalizuje wszystkie projekty zmian konstytucyjnych zgłoszone po 1997 r., wyniki ankiety konstytucyjnej opracowanej w środowisku naukowym, inne dostępne opracowania oraz nowe opinie zainteresowanych środowisk i obywateli". Zespół taki jednak nie powstał. Pytanie zatem, czy teraz prezydent pójdzie za ciosem i rzeczywiście taka debata pod jego auspicjami się rozpocznie. I w jakiej formie, bo prezydent jasno sugeruje, że byłaby to debata z udziałem nie tylko polityków, ale przede wszystkim obywateli.

Ale ta propozycja działa potencjalnie na korzyść całego obozu władzy. Sprawia, że tematem na dłuższą metę mogą być sprawy ustrojowe, fundamentalne, a nie tylko kłopoty tego czy innego ministra. Takie przejęcie inicjatywy ustawia na nowo całą polityczną dyskusję – pod warunkiem zachowania konsekwencji. Wzmacnia również Kukiz'15 – to właśnie ta formacja stawia na zmianę konstytucji i to właśnie Kukiz najbardziej ze wszystkich klubów w Sejmie podkreśla konieczność jej zmiany na korzyść obywateli. I jest jasne, że to Kukiz byłby w takiej debacie pierwszym naturalnym sojusznikiem prezydenta.

Już w 2016 roku prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiadał, że konieczne jest rozpoczęcie dyskusji o zmianie konstytucji – 20 lat po jej uchwaleniu, czyli właśnie w 2017 roku – oraz nie wykluczył referendum w tej sprawie. – Wiem, że w tej kadencji pewnie się konstytucyjnej większości nie uzyska. Ale jest kadencja następna. Mamy wiele atutów, wiele społeczeństwu do zaoferowania. Możemy odnieść naprawdę wielkie zwycięstwo i sądzę, że będziemy mogli także znaleźć sojuszników – zapowiadał rok temu Kaczyński. Propozycja Dudy wpisuje się w ten scenariusz.

Są i ryzyka. Po pierwsze, PiS ma problem z referendami – zarówno w sprawie Warszawy, jak i edukacyjnym. Opozycja może zarzucać obozowi władzy brak wiarygodności. Po drugie, opozycja może przypominać, że to ludzie, którzy łamią konstytucję, chcą jej zmian – przypominając m.in. spór o TK. Ale jeśli za deklaracją Dudy pójdą czyny i sprawnie realizowany plan, to polityczne korzyści dla obozu władzy mogą być duże.