Po sprawie pacjentki, której prof. Bogdan Chazan odmówił legalnej aborcji, odżył temat wad genetycznych u dzieci po in vitro. Czy ta metoda rzeczywiście sprzyja ich powstawaniu?
Prof. Leszek Pawełczyk, kierownik Kliniki Niepłodności i Endokrynologii Rozrodu Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu:
Zakładamy, że populacyjna częstość występowania poważnych, dużych wad rozwojowych u dzieci jest na poziomie 3 proc. U dzieci, urodzonych przez matki po niepłodności i leczeniu technikami wspomaganego rozrodu, mówi się o około 4,5–5 procent. To aż albo tylko 1,5 proc., w zależności od tego, z kim się rozmawia. Przeciwnicy in vitro powiedzą, że jest to wzrost o 30 proc. Ja jako naukowiec mówię, że istnieją dobrze udokumentowane badania, według których sama technika zapłodnienia pozaustrojowego in vitro czy IVF-ICSI, czyli mikroiniekcja plemnika do komórki jajowej, ma niewielki wpływ na wzrost częstości wad genetycznych.
Dlaczego więc u dzieci pacjentek po in vitro jest ich więcej?
Okazuje się, że największym problemem jest sama niepłodność. Wynika to z obserwacji dzieci urodzonych u par ze stwierdzoną niepłodnością, u których nie podjęto leczenia metodą in vitro, a które same zaszły w ciążę. Stwierdzono, że częstość wad rozwojowych w tej grupie dzieci jest wyższa niż w normalnej populacji. Również dzieci poczęte w sposób naturalny i dzięki in vitro niczym się między sobą nie różnią. Dowiodło tego duńskie badanie na rodzeństwach z całej Skandynawii, z których jedno dziecko zostało poczęte i urodziło się w sposób naturalny, a drugie po in vitro. Okazało się, że nie było między nimi najmniejszej różnicy. Można więc powiedzieć, że techniki wspomaganego rozrodu w niewielkim stopniu zwiększają częstość wystąpienia wad.