Jakoś trzeba sobie w końcu ten czas w drodze do i z kancelarii umilać. Za namową mojej małżonki sięgnąłem więc ostatnio po „Żeńskie końcówki języka” Martyny Zachorskiej. Jako że również czas ten umilam sobie radiem (szanowna Krajowa Rado: abonament oczywiście regulując) doszło do tzw. niespotykanego zbiegu okoliczności – z jednej słucham sobie wywodów o końcówkach żeńskich tytułów zawodowych, z drugiej o pośle prawicy co to żeńskie końcówki każe sobie w mózg lub w brudne buty wsadzić (przepraszam co wrażliwszych czytelników – to cytat niestety…). Wojującym feministą nie jestem, niemniej piękno ojczystego języka nie jest mi obce. Wszak w zawodzie radcy prawnego, w szczególności w swej sądowej odsłonie, to narzędzie fundamentalnie podstawowe.
No właśnie, w zawodzie radcy prawnego… Coś mi się tam z czasów aplikanckich po zakamarkach pewnego organu obijało, stąd też będąc już na etapie zawodowym umożliwiającym zlecanie wszelkich analiz słowa pisanego od ustawodawcy bezpośrednio pochodzącego kolegom i koleżankom do fachu aspirującym, niezwłocznie do rzeczonej kancelarii przybywszy, analizę taka ustaw korporacyjnych powierzyłem. I cóż z analiz tych ku memu pewnie niczym nieuzasadnionemu przerażeniu wynikło? Otóż art. 1 ust. 2 ustawy o radcach prawnych wprost stanowi, iż tytułem zawodowym prawnie chronionym jest tytuł „radcy prawnego”. I tyle, brak jakiejkolwiek dalszej lub wcześniejszej części regulacji, brak mimo usilnych poszukiwań odniesienia, że ilekroć w ustawie mowa o radcy prawnym należy przez to rozumieć również radczynię prawną, brak jakichkolwiek didaskaliów do tytułu samej ustawy…
Czytaj więcej
Rady Języka Polskiego przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk wydało stanowisko w sprawie żeńskich form nazw zawodów i tytułów.
Narodowe uniesienie prezentowane z jednej i feministyczne z drugiej jak już wskazałem jest mi obce, niemniej precyzja języka – dokładnie odwrotnie. Użycie formy męskiej dla określenia zawodu żeńskiego z niejasnych dla mnie jako wyłącznie lingwisty – samozwańca przyczyn skutkuje wymykaniem się tych form deklinacji wszelakiej, co z precyzją przekazu za wiele wspólnego nie ma. Tym bardziej, że jak polonistka ma w szkole powszechnej klarowała, język polski fleksyjnym a nie pozycyjnym jest… Zwalniając więc kolegów aplikantów i koleżanki aplikantki z dalszej działalności badawczej i pomny lektury zasłyszanej w samochodzie oddałem się sam studiom nad etymologią radczyni prawnej i adwokatki, a także doradczyni podatkowej (cóż, koleżanek z braterskich i siostrzanych korporacji nie można pozostawiać na gramatycznym marginesie).
Termin „radczyni prawna” i „adwokatka” powszechnie używany był w zasadzie od chwili, w której przedstawicielki płci pięknej zaczęły wykonywać ten zawód i pojawiać się zaczął już w dwudziestoleciu międzywojennym. W prasie codziennej już w 1921 roku w czasopiśmie „Bluszcz” możemy przeczytać artykuł „Pierwsze adwokatki w Irlandii” i nikt z czytelników (a obecne posty pod artykułami to nie tylko znak naszych czasów – listy do redakcji były niegdyś wyjątkowo popularną i równie chętnie jak dziś nadużywaną formą wyrażenia nie tylko opinii, ale i wylania frustracji wszelakich niekiedy dość luźno z popełnioną publikacją jedynie związanych) nie uznał tego terminu za niepokojąco podobnego do pewnego popularnego ciasta. Jeśli adwokatki to czemu nie radczynie prawne?