Kiedy dowiedziałem się przed chwilą, że zmarł adwokat Maciej Bednarkiewicz, od razu pomyślałem, że muszę napisać jakieś jego pożegnanie, bo jutro, pojutrze będzie już za późno.
Poznałem Macieja Bednarkiewicza jako adwokata (bo to, kim jest, wiedziałem wcześniej, gdyż był sąsiadem przyjaciół mojej rodziny) przed ćwierćwieczem na jakiejś sprawie gospodarczej, na której oprócz sędzi (już nieżyjącej) i dwóch adwokatów, byłem ja, początkujący dziennikarz.
Po pytaniu sędzi, na jakiej to podstawie, chce on dopozwać czy przypozwać jakąś tam firmę, mec. Bednarkiewicz wyciągnął z teczki pożółkły kodeks i szukał przepisu. Przerzucał powyrywane karteczki, do których były poprzyklejane nowsze karteczki, a do tych jeszcze mniejsze karteczki z odręcznie naniesionymi nowymi przepisami. Szukał i szukał aż sędzia go z tego obowiązku wyręczyła. - I to ma być ta legenda adwokatury ? - pomyślałem.
W ostrej opozycji do tych rozsypanych kartek umysł prawniczy, czego doświadczyłem potem szereg razy, mec. Bednarkiewicz miał mistrzowski. Znam kilku adwokatów, do których dzwonię jako dziennikarz, z trudnym pytaniem, ale mec. Bednarkiewicz, jeśli podniósł telefon albo oddzwonił, miał ten rzadki talent, że odpowiadał natychmiast, przenikliwe, zwięźle i odważnie. Kiedyś dzwonię do niego i słyszę: "dobrze, dobrze, ale później, gdyż wchodzę właśnie na salę rozpraw". A zaraz dorzucił: "chyba, że jeszcze zdążymy" i w dwie, trzy minuty wyłuszczył klarowne stanowisko.
Najwspanialszy był w mowach adwokackich, w tych najważniejszych sprawach, których przecież wiele prowadził, przed różnymi sądami. Bił od niego urok dojrzałego mężczyzny i prawnika nawet jak siedział, a jak przemawiał - był mistrzem. Jeśli ktoś na korytarzu sądowym zapytał mnie o wzór adwokata, bez wahania mówiłem – Bednarkiewicz. Nie wszyscy się zgadzali, ale może go lepiej nie znali, może mieli inną wizję adwokata, może chodziło o poglądy polityczne. Bo Bednarkiewicz zawsze je miał.