40 procent zajęć na uczelniach, które mają uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora, będzie się odbywało w sposób tradycyjny, w salach wykładowych, reszta – w domu. Od dziś taki model obowiązuje studentów, którzy wolą kształcić się w trybie korespondencyjnym. Reguluje tę kwestię wchodzące właśnie w życie rozporządzenie ministra nauki i szkolnictwa wyższego w sprawie warunków, jakie muszą być spełnione, aby zajęcia dydaktyczne na studiach mogły być prowadzone z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość (DzU nr 90, poz. 551).
Dotychczas proporcje te były inne. 70 proc. ogólnej liczby zajęć dydaktycznych właściwych dla konkretnych kierunków można było przeprowadzić za pomocą komputera. Resort NiSW uznał, że to zbyt dużo, i zwiększył w tym sposobie kształcenia rolę uczelni. W wypadku uczelni, które posiadają uprawnienia do nadawania stopnia doktora habilitowanego, nawet 80 proc. zajęć może odbywać się w domu.
Na wszystkich kierunkach studiów zajęcia mogą być prowadzone metodami kształcenia na odległość.
Dotyczy to zarówno studiów stacjonarnych, jak i zaocznych. Aby rozpocząć kształcenie wspomagane przez tego typu metody, uczelnia musi jednak spełniać określone warunki, czyli m.in. zapewnić studentom dostęp do infrastruktury informatycznej i oprogramowania, które umożliwi im kontakt z wykładowcami, przygotowanie materiałów dydaktycznych w formie elektronicznej oraz zapewnienie konsultacji z nauczycielami akademickimi. Rozporządzenie zobowiązuje także szkoły wyższe do organizacji cyklu szkoleń dla studentów, którzy są zainteresowani taką nauką.
Zmiany mają spopularyzować taki tryb nauki, bo większa ilość zajęć na uczelni to większa wiarygodność skuteczności takiego sposobu kształcenia – twierdzi ministerstwo. Innego zdania są jednak studenci.