Nasila się walka z zagranicznymi firmami zatrudniającymi tanich pracowników przywiezionych z ojczystych krajów. Dziś w Brukseli ministrowie pracy spróbują po raz kolejny porozumieć się w sprawie nowelizacji dyrektywy o delegowaniu pracowników. – Trwają negocjacje między Polską i Francją. To od Polski zależy zgoda – mówi „Rz" wysoki rangą unijny dyplomata.
Polski robotnik budowlany i dyrektywa stają się dziś takimi samymi symbolami strachu przed UE jak w 2005 r. polski hydraulik i dyrektywa usługowa. Wtedy politycy straszyli, że dzięki swobodzie przepływu usług w UE polski hydraulik wyprze z rynku swojego francuskiego odpowiednika. Teraz chodzi głównie o polskie firmy budowlane, które stają się podwykonawcami francuskich firm. Wysyłają na tamtejsze budowy swoich pracowników, a unijne prawo pozwala im na płacenie podatków i składek w Polsce, czyli na poziomie znacznie niższym niż we Francji.
Nic więc dziwnego, że w dobie spowolnienia gospodarczego delegowanie pracowników stało się jednym z najgorętszych tematów we Francji. Podgrzewanym zwłaszcza przez Front Narodowy, partię, która zyskuje coraz więcej zwolenników i może osiągnąć świetny wynik w wyborach do europarlamentu w maju 2014 r. Ugrupowanie Marine Le Pen nagłośniło ostatnio sprawę budowy terminalu LNG w Dunkierce, gdzie zatrudniono 1000 osób, głównie cudzoziemców. Wywołało to ogromny sprzeciw lokalnych pracowników i firm budowlanych.
We Francji w ubiegłym roku liczba delegowanych pracowników wzrosła o 23 proc., do ponad 200 tys., głównie z Polski, Rumunii i Portugalii. W całej UE jest ich około miliona, najwięcej z Polski – 220 tys. W czasach kryzysu i rosnącego bezrobocia polski budowlaniec jest oskarżany o nieuczciwą konkurencję.
Jeśli Polska ustąpi w sprawie dyrektywy, to mniejszość blokująca nowelizację przestanie istnieć. Jeśli natomiast porozumienia nie będzie w poniedziałek, to sprawę można będzie rozstrzygnąć na wyższym szczeblu – szefów państw i rządów na szczycie UE 19–20 grudnia.